Rozwalające teksty w rodzaju "Miłość. Skąd ona się bierze". Chyba, że miał to być jakiś symbol, że od wojny ludzie głupieją i w głowie pustkę wypełnia im bełkot o wszystkim i o niczym. A tak bardziej serio, to wielki zawód. Doceniam zdjęcia, muzykę, bardzo dobrą grę aktorską, ale mimo tych wielu plusów nieznośne zadęcie tego filmu ("uwaga widzu, oglądasz głębokie arcydzieło...") psuło mi całą przyjemność. Do tego te wielokrotne "kontemplacyjne" zwolnienia tempa, żeby widz broń boże nie pomyślał, że to kolejny płytki "film akcji", tylko obraz dla "wrażliwych i myślących".
Dobre podsumowanie. Film nachalnie pozuje na "arcydzieło", a tak naprawdę jest nudnym, przegadanym gniotem, kompletnie nie przekonuje. 3/10
Niestety musze sie zgodzic :/ Moim zdaniem przesadzono z iloscia filozofii (film w sumie nie pokazuje walk o Guadalcanal, powiedzmy jest szturm amerykanow, potem walki sa bardzo drugorzedne) . No coz, przeczytam ksiazke, podobno bardzo dobra.
Ja również muszę się zgodzić. Lubię, kiedy we filmie jest dużo refleksji, ale NIE AŻ TYLE! Nieczęsto mi się to zdarza, ale niestety muszę nazwać ten film nudnym. Jeśli twórca chciał pokazać bezsens wojny to niech zrobi to jak w "Kiedy ucichną działa" gdzie walki są przemieszane z odczuciami żołnierzy, a nie wplata jakąś poezję (?). 6/10 ode mnie.
Ten film zazwyczaj podoba sie ludziom oczytanym w literaturze wojennej, ktorzy potrafia sie skupic na tym co ogladaj i tyle w temacie.
Czy od "oczytania w literaturze wojennej" grafomańskie wstawki stają się mniej grafomańskie? Jakim cudem?
książki uczą pewnej wrażliwości, która później pozwala docenić takie filmy...
http://pl.wikipedia.org/wiki/St%C4%85d_do_wieczno%C5%9Bci_%28powie%C5%9B%C4%87%2 9
http://ksiazki.wp.pl/tytul,IMonte-CassinoI-Matthew-Parkera-juz-po-polsku,wid,551 5,wiadomosc.html
a tego jeszcze nie czytałem
http://pl.wikipedia.org/wiki/Na_Zachodzie_bez_zmian_%28powie%C5%9B%C4%87%29
szkoda że na filmwebie nie można obok gier oceniać książek, kogo trzeba o to zapytać?!
vigilate, masz absolutną rację. film jest po prostu nieznośny. gorszy niż program you can dance, nudniejszy niż szoł kuby powiatowego i smutniejszy od zbigniewa hołdysa. pozdrawiam.
Wierzę Ci na słowo, bo od kilkunastu lat nie mam telewizora, a Ty chyba jesteś w tej dziedzinie koneserem.
no właśnie nie do końca jestem, bo od czasu jak zobaczyłem jeden odcinek you can dance, jeden odcinek programu kuby gminnego i recital hołdysa, już telewizji nie włączyłem. lekka trauma mi została po prostu.
> lekka trauma mi została po prostu.
Coś tak czułem, że pisze człowiek z traumą. Skojarzenia od czapy na to wskazywały. Życzę powrotu do zdrowia.
To znaczy czego nie zrozumiałem, co Ty zrozumiałeś? Będę bardzo wdzięczny za konkretne, odwołujące się do wybranych scen filmu, wyjaśnienia. Na początek możesz mi wyjaśnić ten grafomański tekst o miłości i głębię, jaką w nim dojrzałeś wraz z uzasadnieniem.
Vigilate "Na początek możesz mi wyjaśnić ten grafomański tekst o miłości i głębię, jaką w nim dojrzałeś wraz z uzasadnieniem."
Choć czuję żeś Troll, to Ci wyjaśnię:
Tą kwestię o miłości wygłasza bodajże Bell. Teraz aby zrozumieć jej sens, trzeba spojrzeć szerzej na całą tą postać, jej osobowość itp.
Mamy więc około 22- 24 letniego wrażliwego faceta, mocno zakochanego w kobiecie (widzimy ją czasami w jego retrospekcjach ale de facto nic o niej nie wiemy) Na podstawie tego co o niej mówi i jak o niej mówi, można stwierdzić że:
a) Jest bardzo mocno zakochany, wręcz opętany miłością do niej;
b) to jego pierwsza prawdziwa miłość.
Teraz wróć do tej wypowiedzi i zastanów się czy przypadkiem nie jest ona całkiem zwyczajną w tego typu sytuacjach? Przykładowo jak ja byłem pierwszy raz zakochany, też zachowywałem się czasami trochę głupkowato i wzniośle. Przynajmniej teraz po wielu latach od tych wydarzeń tak na to patrzę. Do tego dodaj sobie rozstanie oraz niepewność związana z wojną i tym czy Bell przeżyje kolejny dzień.
Sama kwestia "Miłość. Skąd ona się bierze" jest więc elementem który przedstawia nam postać Bella. Z drugiej strony jest też pytaniem do widza, połączonym z pewnym rodzajem ostrzeżenia. Wszakże kobieta którą Bell tak mocno kochał i idealizował, koniec końców okazała się całkiem zwyczajna, sadząc po sposobie w jakim z nim zerwała.
Wniosek: Faceci nie powinni całkiem zatracać się w miłości do kobiet, zwłaszcza jak są młodzi i to dla nich pierwszy poważny związek i pierwsza miłość.
> Choć czuję żeś Troll, to Ci wyjaśnię:
Ładnie zaczynasz. Widać masz niezwykle mocne argumenty, skoro potrzebujesz na otwarcie takie ad personam pod moim adresem.
> Wniosek: Faceci nie powinni całkiem zatracać się w miłości do kobiet, zwłaszcza jak są młodzi i to dla nich pierwszy poważny związek i pierwsza miłość.
No i wyszło szydło z worka. Rozbroiłeś mnie tym wyjaśnieniem na poziomie "poradników życiowych" w pismach młodzieżowych. Młodzież pyta, redakcja odpowiada...
Nie miałbym nic przeciwko temu, by reżyser POKAZAŁ młodego człowieka, jak czasem zachowuje się "trochę głupkowato i wzniośle" - to byłaby pewna sztuka. Natomiast dawanie w tle otwartym tekstem tej żenady o miłości jest pójściem na łatwiznę.
I proste pytanie: czy BEZ tej kwestii o miłości nie domyśliłbyś się, że chłopak jest zakochany, że przeżywa, że tęskni itp. itd. Co takiego ta kwestia dodaje? Ale grafomanów właśnie poznaje się po nadmiarowości. Nie wystarczy im dyskretna sugestia - muszą wywalić kawę na ławę.
Vigilate: "No i wyszło szydło z worka."
Zabrzmiało dramatycznie, taka trochę inna wersja "Aha!!! Mam cię!!!" Ale te teksty o młodzieżowych poradnikach dobre. Rozbawiłeś mnie.
Vigilate: "Ale grafomanów właśnie poznaje się po nadmiarowości. Nie wystarczy im dyskretna sugestia - muszą wywalić kawę na ławę."
Taki jest Malick. W każdym filmie (może poza "Niebiańskimi Dniami", choć tam też można dostrzec tak nielubianą przez Ciebie dosłowność i łopatologię) uprawia tego typu narrację. Mnie to odpowiada, ale rozumiem że innych może to odrzucać.
A odpowiada mi bo tak jak Malick rozumiem, że o rzeczach zasadniczych, czasami trzeba mówić jak najprościej, tak aby nie wystąpiły szumy i błędy w komunikacji. W końcu chodzi o to żeby przesłania filmu dotarły w równym stopniu do wysmakowanego intelektualisty, członka bohemy San Francisco jak i farmera-uprawcy fasolki z Kentucky.
Malicka i jego dzieła cenię jednak przede wszystkim za zdjęcia, bo to de facto on jest autorem tych świetnych ujęć we wszystkich swoich filmach.
> A odpowiada mi
Ależ proszę uprzejmie! Zważ też, że ja nigdzie nie napisałem, że jest to beznadziejny film. Przeciwnie - "mimo tych wielu plusów". Zdjęcia także uważam za znakomite.
Ale... Nie wierzę, że Ty wierzysz, że Malick tymi tekstami dociera do "farmera-uprawcy fasolki z Kentucky.". To są chwyty pod zblazowanych aspirantów na intelektualistów, studentów z campusów itp. Ich takie "zadęcie na arcydzieło" najprędzej weźmie. Farmer machnie ręką i pójdzie spać - bo jutro trzeba parę zagonów obrobić a na głupoty szkoda czasu.
Vigilate "Nie wierzę, że Ty wierzysz, że Malick tymi tekstami dociera do "farmera-uprawcy fasolki z Kentucky."
Oczywiście że wierze. Przecież ojciec tego farmera mógł walczyć na Pacyfiku. Ten nasz przykładowy farmer mógł też jako dzieciak czytać książkę Jonesa. Pamiętaj że choć świat się w ostatnim dwudziestoleciu ogromnie zmienił, to w czasach młodości mojego ojca telewizja dopiero "raczkowała" i podstawowymi rozrywkami na długie zimowe noce były książki i radio. W audycjach radiowych zaś także czytano książki.
Vigilate "Zważ też, że ja nigdzie nie napisałem, że jest to beznadziejny film."
Może i tak ale tytuł tego Twojego tematu jest bardzo prowokacyjny. W dodatku każdy kto przeczytał kilka książek wojennych w tym i trylogię Jonesa wie że jest zwyczajnie głupi, co próbował Ci delikatnie zasugerować trochę wcześniej user countblah)
Atakując Malicka i jego film poprzez przypisanie mu cech grafomańskich, atakujesz bowiem de facto Jonesa, to on jest bowiem autorem 95 proc. tych tekstów. Przykładowo pierwszy dłuższy monolog Witta w tym filmie (ten o umierającej matce) znajdziesz na pierwszych stronach pierwszego tomu "Stąd do wieczności". Malick przytoczył go w całości, nie zmieniając nawet słowa. Inne "grafomańskie" monologi zostały zaczerpnięte także z "Gwizdu" i oczywiście z samej tytułowej książki.
Ta charakterystyczna dla Malicka narracja, którą ty nazywasz "zadęciem na arcydzieło", jest zaś próbą przeniesienia na ekran techniki tzw "strumienia świadomości", bardzo popularnej w amerykańskiej prozie modernistycznej. Atakując więc Malicka, oskarżeniami o grafomaństwo i zadęcie na arcydzieło, atakujesz obok Jonesa de facto także Stenbecka, Faulknera, Tennesse Williamsa, Trumana Capote czy Normana Mailera.
Podstawowe pytanie brzmi więc w tym momencie: Jesteś zwyczajnym trollem czy tylko niedouczonym głupcem?
> jest zwyczajnie głupi
Twoje zagrywki dalej wskazują, że czujesz wątłość własnych argumentów.
Pamiętaj że choć świat się w ostatnim dwudziestoleciu ogromnie zmienił, to w czasach młodości mojego ojca
Jestem chyba w wieku Twojego ojca, więc mnie nie pouczaj, co się zmieniło przez ostatnie 50 lat
> Atakując Malicka i jego film poprzez przypisanie mu cech grafomańskich, atakujesz bowiem de facto Jonesa
Czyżbyś naprawę nie widział różnicy między filmem a literaturą. To, co w literaturze jak najbardziej ujdzie, przeniesione żywcem do filmu może być jak najbardziej grafomańskie, bo tam inny jest poziom nadmiarowości, zwłaszcza jeśli idzie o słowo. Ta ilość słów, która w książce jest potrzebna, by pobudzić wyobraźnię, w filmie będzie już nieznośną, łopatologiczną dłużyzna, bo tam dodatkowo wyobraźnię pobudzają zdjęcia i muzyka. No i gra dobrych aktorów. Czyżby Malick był zdania, że jest skazany na marnych aktorów, którzy nie potrafią paroma gestami czy mimiką oddać tego, na co Jones musiał z konieczności zużywać wiele zdań?
> Podstawowe pytanie brzmi więc w tym momencie: Jesteś zwyczajnym trollem czy tylko niedouczonym głupcem?
A po tym Twoim zagraniu wiem już, że Ty jesteś na pewno zwykłym chamem. Przy tym pospolitym bucem, któremu się zdaje, że zaimponuje komuś serią nazwisk skopiowanych z Wikipedii.
Idź, pobaw się gdzie indziej. Tu już wystarczająco naplułeś.
Oglądałem wiele razu Cienką Czerwoną Linię i nigdy nie odczuwałem dyskomfortu dydaktyzmu czy czułostkowości pakowanej z subtelnością czopka doodbytniczego. Nie czułem się i nie czuję się emocjonalnie wykorzystany przez scenarzystę. Nie wiem czy dobrze wnioskuję ale chyba zarzucasz relacjom zarówno między poszczególnymi bohaterami jak i wewnętrznym braku autentyzmu. Rozumiem że autentyzm w pełni przez ciebie akceptowalny to dyskusje o brykach, d*pach i poświęceniu za ojczyznę... Wojnę, zwłaszcza w wykonaniu żołnierzy z poboru nie robią wyłącznie roboty w stylu Mela +stul dziób głupia s*ko bo się modlę+ Gibsona i jego "Byliśmy Żołnierzami. " Zarzucisz brak autentyzmu kreacji Penna? Jego rozmowy z Wittem to kwintesencja człowieczeństwa skazanego na zagładę. Na marginesie uważam jego rolę za genialny przykład całkowitego zjednoczenia się aktora z odtwarzaną postacią. Nie, rozważania o pięknie, moralności, świecie, duszy i Bogu nie są bełkotem. I powtórzę raz jeszcze, nie czuje się emocjonalnie wykorzystany a już na pewno nie obstawiam się w roli widzą, któremu trzeba mówić kiedy ma wstać, rozpłakać się lub dać buzi sztandarowi w gwiazdy i pasy.
> Nie wiem czy dobrze wnioskuję ale chyba zarzucasz relacjom zarówno między poszczególnymi bohaterami jak i wewnętrznym braku autentyzmu. Rozumiem że
> autentyzm w pełni przez ciebie akceptowalny to dyskusje o brykach, d*pach i poświęceniu za ojczyznę...
Źle wnioskujesz i źle rozumiesz. Chodzi o kwestie estetyczne. Mówiąc najprościej - film jest "przedobrzony", a przy tym z nieznośnym (dla mnie!) zadęciem "na arcydzieło". Ktoś tu twierdził, że to nie wina Malicka, bo dokładnie te same teksty były w książce. Ale ten ktoś nie wziął pod uwagę tego, że literatura to zupełnie inne medium niż film. Przeklejenie "strumienia świadomości" z książki do filmu daje - moim zdaniem! - efekt raczej żałosny: zbędnej i natrętnej łopatologii. Podobno ta łopatologia miała pomóc dotrzeć Malikowi ze swoim filmem do farmerów z Kentucky. Czego to ludzie nie wymyślą!
Niemniej jest to w sumie niezły film. Gdyby nie te grafomańskie dodatki, byłby bardzo dobry.
Osoba która twierdzi, że w filmie padają cytaty z książki, książki nie czytała wcale. Powieść i film to dwa przeciwległe bieguny. Estetyka jest kwestią tak indywidualną, że nie ma sensu się o to sprzeczać. Dla mnie film jest wielki, dla ciebie przegadany. Ale dłużyzny emocjonalne w powieści to nie jest "strumień świadomości". Poetyka filmu zresztą sprostała monologom wewnętrznym z książki, choć połączyła w osobie Witta co najmniej troje bohaterów. Niepotrzebnie zresztą. Nie wiem czy całkowicie negujesz "strumień świadomości" w każdym filmie czy wyłącznie w tym. Dla ciebie pewnie nawet Truposz byłby przedobrzony i łopatologicznie grafomański. Cienka... na pewno nie była kręcona jako dzieło przed którym pokolenia padać będą na kolana ale nosząc wyraźnie ślad dotknięcia TM powoduje, że może być tak postrzegana..:)
Irry: Osoba która twierdzi, że w filmie padają cytaty z książki, książki nie czytała wcale
Chłopie nie kompromituj się. Przecież spora cześć dialogów z filmu Malicka jest żywcem przeniesiona z książki. Jak ty czytałeś (jeżeli faktycznie czytałeś) tą książkę, że tego nie dostrzegasz?
Nawet w tym trailerze:
http://www.youtube.com/watch?v=RyazuJdCd-M
można znaleźć dokładne cytaty z książki Jonesa (Tekst Talla o atakowaniu za wszelką cenę czy tekst "I kill the man" Dale'a).
Dlatego proponuje przeczytaj jeszcze raz uważnie "Cienką czerwoną linię", albo jeszcze lepiej przeczytaj całą trylogię wojenną Jonesa, ze szczególnym uwzględnieniem pierwszych dwustu stron "Stąd do wieczności". Znajdziesz w nich min. te filmowe dialogi Witta z Pennem, którymi tak się zachwycasz. W książce prowadzą je Prewitt z Wardenem. Przy okazji przyjrzyj się postaci oraz tekstom kpt Holmesa. W filmie powtarza je bowiem pułkownik Tall (Nick Nolte).
Ja już przeczytasz dokładnie całą trylogię wojenną Jonesa, to może zrozumiesz że książka i film pt "Cienka Czerwona Linia" to wcale nie są "przeciwległe bieguny".
Na pewno nie spora część, tylko kilka: reszta została okrojona jak np. rozmowa z umierającym Beadem. Przeciwległe bieguny to powieść i film a nie kompilacja całej trylogii. Film jest liryczny, książka surowa i brutalna. Można nazwać to przeciwległymi biegunami?