Rozumiem, że to ironia? Ale jeśli nie...
Atutem tego filmu jest właśnie to, że pokazuje okrucieństwo wojny bez uciekania się do naturalistycznych scen i krwawych efektów specjalnych. Można powiedzieć nawet, że jest pod tym względem zupełnie nierealistyczny. Mamy np. Harrelsona, który masakruje sobie miednicę granatem, a widzowie ( z tego co pamiętam) nie widzą kropli krwi. Koszmar wojny jest w dialogach, grze aktorskiej... Odstaje to nawet od książki, która była pełna brutalnych opisów. Jak wspomniałem nie jest to wada filmu, cieszę się, że mamy obraz stojący w opozycji do równie dobrego Szeregowca Ryana, który wyszedł w tym samym roku. Film Spielberga nie cacka się z nami, ma gdzieś poetykę, bierze widza za kark i zabiera nas na linię frontu, mówi nam: to się dzieje z ludzką twarzą po serii z CKMu, tak wygląda człowiek rozerwany przez granat, tak się umiera na wojnie. Nie sądzę, byś widziała ten film, bo nie nazwałabyś Cienkiej Czerwonej Linii brutalnym filmem. Ja się uważam za odpornego, a przy Ryanie musiałem przerwać parę razy seans, by odetchnąć. Pełna refleksji CCL jest w porównaniu chwilami wręcz leniwa i senna w narracji.