Film dobrze się ogląda mimo długiego czasu trwania i skomplikowanej fabuły. Świetna muzyka, doprawia nastrój. Jared Leto - dawno już go nie widziałam w żadnym filmie. Miło było go znów zobaczyć w filmie, zagrał świetnie.
A ja mam inne zdanie. Film trwa ponad 150 min., co w tym przypadku jest bardzo męczące. Te pseudo-filozoficzne uniesienia, retrospekcje jednego z bohaterów odwołujące się do chwil szczęśliwych u boku żony (która oczywiście okazała się zwykłą raszplą z drutu), rzuty kamery na ptaki, źdźbła trawy, promienie słoneczne, czyli elementy nie wnoszące absolutnie niczego do fabuły - wszystko to czyni film ciężkim w odbiorze. w wielu poprzednich postach przywoływano porównanie z Szeregowcem Ryanem. i oczywiście są dwie grupy ludzi, jak to zwykle bywa w przypadku takich porównań. Ci, którzy bronią Linii zarzucają Szeregowcowi naiwną fabułę (mając przy tym absolutną rację) oraz podkreślają, iż sukces tego filmu wynika w dużym stopniu z dość makabrycznych scen (z czym też nie sposób się nie zgodzić). pozostaje jednak ważne pytanie: czy w jakikolwiek sposób te elementy wpływają na odbiór filmu? moim zdaniem nie. naiwny pomysł napędzający całą fabułę w żaden sposób nie umniejsza faktu, iż film ogląda się w napięciu. cały czas coś się może wydarzyć. ktoś się czai za rogiem. coś wisi w powietrzu. w Linii natomiast tego nie odnajduję. miast scen naprawdę porywających otrzymujemy mądrości prawione nam przez Penna i spółkę przyprawione obrazami sielskiego życia z wioski na jednej z wysp Oceanii. przywołuje to w mej pamięci dwa inne niewyobrażalnie wręcz nudne, duszne i bezsensownie przeciągnięte filmy (nomen omen uznane za arcydzieła kinematografii dwudziestowiecznej), tzn. Czas Apokalipsy i Łowcę Jeleni. Wprawdzie Linia nie jest aż tak nużąca jak te obrazy, jednak w konfrontacji z Szeregowcem Ryanem albo Byliśmy żołnierzami wypada bardzo słabo. broni się tylko jedna rzecz, a mianowicie muzyka. problem jednak polega na tym, że sama muzyka nie obroni całego filmu.
podejrzewam, jakie będą reakcje na mój komentarz. jestem osobą ograniczoną - troglodytą, który poza łupanką w stylu Rambo (którego nawiasem mówiąc uwielbiam) nie potrafi odnaleźć w kinie niczego wartościowego. chcąc zatem uniknąć lawiny oszczerstw, przekleństw i szyderstw wymierzonych w moją osobę, podkreślam, że jest to moje SUBIEKTYWNE spojrzenie na film pt. Cienka czerwona linia. jeśli ktoś ma ochotę na rzeczową polemikę - bez wyzwisk, toczenia piany i chamskich odzywek w stylu polityków PO - zapraszam do dyskusji.
Wiem o co Ci chodzi leonidasie. Sam kiedyś mając 14 lat chyba obejrzałem Szeregowca i byłem nim wtedy zachwycony. Jakiś czas potem na polsacie puścili Linie. Po reklamie doszlem do wniosku, że film będzie jeszcze lepszy, wymieniali obsade, nominacje do Oscarów ect. No i bum. Film był dla mnie wtedy niezwykle nudny, przegadany i bez polotu. Ale kiedy obejrzałem go 6 lat później (to temu, że zakochałem się w muzyce Zimmera), doszedłem do wniosku, że Linia jest lepsza od Szeregowca. Filozoficzne uniesienia, o których pisałeś są dla mnie wielką zaletą. Nawet zdjęcia Johna Tolla są utrzymane w tym sugestywnym klimacie W prawie każdym amerykańskim filmie mamy patos, ale niewiele koncentruje się na psychice bohaterów, buduje to zgoła inne napięcie niż w filmie Spielberga, który oparty jest na akcji. Więć wg mnie Film Malicka jest po postu bardziej dojrzalszy i głębszy i cenie go sobie bardziej od Szeregowca.
ale ja byłem w podobnej sytuacji. też najpierw obejrzałem Szeregowca, również w wieku około 15 roku życia i niedługo potem miałem okazję po raz pierwszy podejść do Linii. zawiodłem się i nie obejrzałem filmu do końca. ale nie przekreślałem tego obrazu, więc po dziesięciu latach (jako człowiek bardziej dojrzały, coś rozumiejący, itd.) zasiadłem do niego po raz drugi. i zawiodłem się po raz kolejny z powodów wymienionych wyżej. jaki jest w ogóle cel kręcenia filmów wojennych? albo reżyser chce przedstawić okrucieństwo wojny, albo chce podkreślić ogromny patriotyzm żołnierzy walczących przeciwko tym złym (zazwyczaj - i słusznie - przeciwko wietnamcom, ruskim i hitlerowcom), albo z kolei chce ukazać obraz człowieka, który pomimo ciężkich doświadczeń frontowych nie zatraca siebie samego. powodów mogą być dziesiątki. pytanie: jaki jest cel nakręcenia cienkiej czerwonej linii? tylko proszę nie pisz mi, że reżyser chciał ukazać okrucieństwo wojny. być może rzeczywiście tak było, jednak problem polega na tym, że mu się kompletnie nie udało. miast tego film stał się dla niego polem do zaprezentowania swoich poglądów na temat życia i umierania. i znowu te skojarzenia z Czasem Apokalipsy... a propos: a co powiesz AliBabo o produkcjach pt. Czas apokalipsy lub Łowca jeleni? miałeś okazję widzieć te "arcydzieła"? pozdrawiam. czekam na Twoją opinię.
leonidasi, oczywiście nie zgadzam się z Twoimi sugestiami, a jużnajbardziej nie podoba mi się porównanie do Ryana. (Nie tylko twoje, ale i ogółu). Mnie "Cienka czerwona linia powaliła na kolana od pierwszych minut. Klimat, "płynące" zdjęcia, głęboka filozofia (dlaczego gdy film jest filozoficzny nazywa się to pseudo-filozofią). Chciałeś, żeby cię nie wyzywać, ale faktem jest, że o filozofii i głębi życiowej pojęcia nie masz. Nie odbierz tego jednak jako atak na twoją osobę. Ty poprostu jesteś widzem o innej wrażliwości, smaku, guście. "Czas Apokalipsy" oraz "Łowcę Jeleni" także ogladałem. O ile film Coppolli faktycznie jest nieudany, o tyle obraz Cimino to kolejny wybitny film. "Szeregowca Ryana" czy "Helikopter w Ogniu", albo "Czas Apokalipsy" się OGLĄDA. "Cienką czerwoną linię" czy "Łowcę Jeleni" się PRZEŻYWA. Jeżeli nie umiesz tego pojąć, to oznaka, że takie kino cię nie rusza, i masz do tego prawo. Aha jak myslisz o czym świadczy fakt, że nie podobały cię się "Łowca Jeleni"; "Czas Apokalipsy", czy "Cienka czerwona linia", a podobały "Szeregowiec Ryan" i "Byliśmy Żołnierzami"? Odpowiedz sobie na to pytanie, a dalsza dyskusja nie będzie potrzebna. Tylko odpowiedz mądrze.
Ciężko jest pisać o Linii inaczej niż o filmie pokazującym przemoc wojny. Tylko w przeciwieństwie do Szeregowca i Helikoptera w ogniu, Filmy jak Cienka czerwona linia i Łowca jeleni ( Czasu apokalipsy niesety nie oglądalem), koncentrują się na tm by pokazać co wojna robi z psychiką człowieka i jego emocjami, a nie tylko z ciałem rozerwanym granatem. Te filmy różnią się jeszcze klimatem budowanym przez zdjęcia, muzykę i grę aktorską. Niewiargodnie jak odmienną muzykę skomponował Zimmer do Linii w poównaniu do Helikoptera. Jak różne są dynamiczne zdjęcia Kamińskiego i Idziaka w porównaniu do "płynących' (dobre określenie Biały Pielgrzymie) zdjęć Zsigmond i Tolla. Równierz aktorstwo w tch filmach to dwa różne światy. Oczywiście nie mówie, że któryś z tych filmów ma złe zdjęcia, muzyke czy aktorstwo ba, w każdym filmie elementy te są świetne. Mówie tylko, że każdy z nich się różni klimatem. A to komu bardziej dany klimat się podoba raczej nie powinno podlegać dyskusji. PS: marzy mi się obejrzenie 6-godzinnej wersji reżyserskiej Cienkiej czerwonej linii.
odnośnie poprzedniego postu Białego Pielgrzyma: masz absolutną rację rozgraniczając sposoby przeżywania i oglądania filmów. masz również rację co do mojej wrażliwości. chodzi mi jedynie o to, że inaczej podchodzę do filmu wojennego, a inaczej do dramatu psychologicznego. wolę (choć to jest oczywiście kwestia gustu) filmy dosłowne, ukazujące wojnę w sposób klarowny, nie pozostawiający miejsca na domysły i wątpliwości. nasuwa mi się na myśl film Skazani na Shawshank, który wprawdzie z wojną ma tyle wspólnego, co daktyle z ziemniakami, jednak jest on doskonałym dramatem psychologicznym, w którym zwykły, niewrażliwy widz (taki jak ja) odnajdzie elementy mocno atakujące jego (moją) wrażliwość. i co najważniejsze - film nie nudzi. przeplatanka rozmyślania nad sensem egzystencji i prozy życia codziennego (z elementami humoru, filozofii, przemocy i patosu) daje efekt piorunujący. natomiast wycieczki intelektualne żołnierzy do światów rozważań nad sensem istnienia w Linii po prostu do mnie nie przemawiają. są męczące. tylko tyle.
ale jak już napisałem wcześniej: obaj macie swoje racje. i dobre jest to, że można wymieniać opinie - nawet tak od siebie odległe - bez wyzywania się na wzajem, bez plucia, itd.
PS. Mnie również przechodzą dreszcze na samą myśl o 6-godzinnej wersji Linii. jednak powód zdaje się być zgoła odmienny:D
pozdrawiam Ali Babę i Białego Pielgrzyma
Leonidasie kino opiera się właśnie na takie różnorodnosći. Gdyby każdy film wojenny był kręcony według twoich zasad: "wolę (choć to jest oczywiście kwestia gustu) filmy dosłowne, ukazujące wojnę w sposób klarowny, nie pozostawiający miejsca na domysły i wątpliwości." to te filmy były by zwyczajnie nudne i mało ciekawe. Filmowcy chcą się rozwijać, a nie stać w miejscu. Malick miał pomysł by zrobić z tego filozoficzny moralitet (co samo w sobie nie jest przecież tak oryginalne, co wcześniej pokazał O.Stone w "Plutonie"). Zachęcam cię do obejrzenia "Plutonu", który także jest filozoficzny, ale w najprostrzy sposób. "Cienka czerwona linia" jest jednak głębsza, o bardziej lirycznym języku. Zobacz "Pluton", który mnie osobiście bardzo zawiódł.
kiedyś przymierzałem się do obejrzenia plutonu, ale jakoś zawsze rezygnowałem z nieokreślonych przyczyn. obejrzę i ocenię.
masz rację Pielgrzymie co do tego, iż gdyby kręcono filmy zgodnie z jednym przyjętym schematem, to byłoby to zjawisko nudne i po jakimś czasie niegodne uwagi (na myśl przyszły mi płyty zespołów AC/DC oraz Motorhead - te kapele również od wielu, wielu lat powielają ten sam, wymyślony na początku ich drogi schemat, co sprawia, że ich obecne płyty nie robią ŻADNEGO wrażenia). Jednak odejście od przyjętej konwencji i wynikający z tego ukłon w stronę bardziej ambitnego kina NIE MUSI oznaczać recepty na sukces (gdyby AC/DC przeprowadzili na kolejnej płycie eksperyment z muzyką reggae, a Motorhead wdaliby się w romans z rytmami popowymi, to aż strach pomyśleć, co by z tego wynikło). mimo to nie zarzucam Linii nudy wynikającej jedynie z odejścia od konwencji klasycznego filmu wojennego, gdzie rzuca się granaty, pruje ciała wroga przerywanymi seriami z CKM-u, a czołgi bezlitośnie rozjeżdżają soldatów. Nie w tym rzecz. Przeszkadza mi mianowicie PRZESADNE nagromadzenie elementów niekoniecznie związanych z tematyką. Tylko tyle. pośród rozważań bohaterów można odnaleźć przemyślenia godne uwagi, niekiedy wręcz podziwu. pytanie, czy nie jest ich zbyt wiele. podoba mi się sposób kamerowania, z różnych perspektyw - raz jestem ponad całą potyczką, raz mam wrażenie, że znajduję się w centrum wydarzeń (choć tutaj niczym nowym film nie zaskakuje - w latach 90. oraz po roku 2000 takie zdjęcia to chleb powszedni), jednak część elementów jest całkowicie zbędna (żeby się nie powtarzać - patrz mój pierwszy wpis). muzyka - już mówiłem: bardzo dobra, przejmująca, mistrz Zimmer na fali. ale muzyka jest tylko tłem, nie zapominajmy o tym.
tak czy siak - film nie był tragiczny, choć moim zdaniem szału nie robi.
jeszcze jedna rzecz. pomimo faktu, iż Linia nie zrobiła na mnie większego wrażenia, jestem w stanie zrozumieć, że ktoś może uważać ten film za wybitny. jednak z ciekawości wszedłem na Twój profil Pielgrzymie i moje oczy zaatakował plakat z filmu "Żenujący przypadek Benjamina Buttona", a obok ikonki z filmem Twoja ocena: 10/10!!! tego już nie rozumiem w żaden sposób. wyjaśnij mi jak pięcioletniemu dziecku, czym się kierowałeś dając tak wysoką notę takiej mizerocie. zapłacili Ci za reklamę tego gniota? czy może to taki żart z Twojej strony? Czekam na wyjaśnienia.
pozdrawiam
Wiesz, odnośnie Benjamina Buttona. Tak to my możemy dyskutować bardzo długo. Niektóre filmy odbieram bardzo osobiście i indywidualnie, pomimo tego co myślą o nim innym. Czasami są takie filmy, które mnie po prostu ujmują, powalaja na kolana, sprawiają, że nie mogę ich szybko zapomnieć. Ja jestem bardzo wrażliwym widzem, i mnie bardzo podobająsię takie "ciepłe" i sentymentalne filmy. Abstrahując, ja mogę zadać tobie to samo pytanie, jak na Boga mogłeś "Łowcy Jeleni" dać 1!
dałem 1, bo byłem strasznie zawiedziony tym filmem. przeczytałem wiele opinii na temat tego filmu, oczekiwałem naprawdę wysokiego poziomu, czekałem do późnych godzin nocnych na transmisję tego filmu. obejrzałem i poczułem wielkie rozczarowanie. znowu miałem wrażenie, że film jest niepotrzebnie rozwleczony. żeby nie było niejasności - nie mam nic przeciwko długim filmom, pod warunkiem, że faktycznie długi czas ich trwania jest uzasadniony. dla przykładu - powrót króla uważam za wielkie dzieło, ale rozwleczona końcówka z setką quasi-epilogów jest po prostu niepotrzebna. być może fabuła łowcy jeleni była w jakiś sposób konsekwentnie doprowadzona do końca, ale mnie najzwyczajniej zmęczyła.
poza tym: oglądałem ten film jakieś dwa lata temu i niewiele scen zapadło mi w pamięć. widocznie już drugiego dnia mój mózg wysyłał informacje do pamięci długotrwałej, żeby jak najszybciej rugować niepotrzebne obrazy z mojej głowy.
jest jeszcze jeden problem: przyjęło się nazywać niektóre filmy mianem "kultowych" (taksówkarz, czas apokalipsy, łowca jeleni albo nawet sami swoi). jednak oglądając te filmy po wielu latach od ich powstania (mam 25 lat, więc nie miałem możliwości obejrzeć tych obrazów w momencie ich wyjścia na rynek) wypadają bardzo blado. zastanawiałem się nad tym i uważam, że te oraz inne filmy zdobyły rangę kina kultowego tylko dlatego, że nie było skali porównawczej. dopiero w konfrontacji z filmami dzisiejszymi otrzymujemy możliwość ich rzetelnej oceny. nie ze wszystkimi tak jest, ale jak mówię - w przypadku wielu z nich ta teoria się sprawdza. jak choćby w łowcy jeleni. 1/10 to wynik ogromnego, wręcz niewyobrażalnego zawodu, nic więcej.
PS. nie jest tak, że lubię tylko kino dynamiczno=pompatyczne. lubię również obrazy, w których pierwsze skrzypce grają dialogi i monologi (Sprzedawcy, Forrest Gump, Wszystko za życie, Człowiek z ziemi). Jednak w obrazach, będących przedmiotem naszej batalii, nie odnajduję ani męskiej przygody, ani głębszych odczuć. są dla mnie nijakie. zwłaszcza baton.
Z jednym się nie mogę zgodzić. Napisałeś, że te kultowe filmy zdobyły rangę kultowych bo nie było skali porównawczej. Oczywiście, że była. Przecież kino ma ponad 100 lat. Przed tymi kultowymi dziełami też były filmy, które do dziś uznaje się za klasykę. Choćby napomknę "Obywatela Kane'a", dla których jest to do tej pory najbardziej przełomowe dzieło w historii. Może tylko tobie się tak wydaje, bo żyjesz w aktualnych czasach i starsze filmy porównujesz do nowych. Powinno być zgoła na odwrót. Porównuj nowe do starych, bo to stare kształtowały te nowe i przecierały im szlaki. Na tym właśnie polega tolerancja widza. Nie możesz zamykać się tylko na te nowsze filmy. Pooglądaj filmy z lat 60 i poniżej. Tam to są dopiero perełki. A jeżeli to ci nie odpowiada to widocznie nie obchodzi cię to jak krystalizował się jezyk filmu, który dziś jest na porządku dziennym, i jużnie robi takiego wrażenia.
to, że kino ma ponad sto lat, wcale nie musi oznaczać, że obrazy z lat 20. 30. lub nawet 40. i 50. zasługują na uwagę (analogicznie jest z muzyką - co z tego, że elvis brzdąkał na gitarze już w latach 50., skoro nie popełnił ani jednego utworu godnego uwagi, ponieważ był tylko zwykłym kataryniarzem z odpustu, za którym szalały przygłupie nastolatki). moim zdaniem kino zaczyna się w latach 60. i 70. osiągając swoje apogeum w latach 90. a co do lat wcześniejszych nie znam ani jednego NAPRAWDĘ DOBREGO tytułu (Kane'a nie oglądałem). ale widziałem kilka filmów starszych, przy czym ŻADEN nie zrobił na mnie wrażenia.
widziałem przedwczoraj pluton. film bardzo dobry. świetna obsada, ciekawa fabuła, dobra realizacja. masz rację. można tu odnaleźć elementy filozofowania, ale na szczęście nie występują one w przesycie, co z kolei sprawia, że film naprawdę ogląda się z dużym zaciekawieniem.
leonidas440
zgadzam sie prawie z kazdym twoim postem, lecz chcialem zauwazyc iz (moim zdaniem oczywiscie) film Cienka czerwona linia, zostal nakrecony i te wszystkie dla ciebie "nudne" sceny po to, aby ukazac wszystkim ktorzy ogladaja ten film, ze wojna to nie tylko zabijanie, lecz takze przezycia i odczucia ludzi, ktorych dotknela wojna i ktorzy musieli walczyc za swoja ojczyzne..
W sumie masz rację Leonidas ale pominąłeś w swoich rozważaniach jeden ważny szczegół.Otóż film ten powstał na podstawie powieści,o czym zapewne wiesz,a nie wspomniałeś o tym w swoich rozważaniach,i to jest Twój błąd gdyż każdy kto czytał książkę Jamesa (uczestnika walk na Guadalcanal) wie że dla autora książki ważniejsze było wnętrze człowieka i to co się z nim dzieje w czasie wojny .Więc odpowiedz mi Leonidasie jak chciałbyś to oddać w filmie usuwając to wszystko co tak piętnujesz?
nie jestem scenarzystą, reżyserem, nie mam bladego pojęcia, jak powinno się dobrze adaptować utwór literacki na potrzeby filmu. wiem natomiast jedno. jest wiele książek, których ekranizacje biją na głowę nawet zamierzenia autorów ich literackich pierwowzorów (Lśnienie, Skazani na Shawshank, Forrest Gump, Uśpieni to tylko niektóre tytuły, które mi przychodzą do głowy). możliwe jest więc oparcie scenariusza o dzieło literackie, przy czym efekt końcowy niejednokrotnie jest dużo lepszy niż historia, na której się bazuje (Powieść "Lśnienie" jest nudna, rozwleczona, przeciągnięta, męcząca, a film jakoś potrafi zainteresować). nie krytykuję scenarzystów Linii za to, że sięgnęli do złej pozycji literackiej, tudzież za jej złą interpretację (nie mogę tego stwierdzić, bo nie czytałem powieści Jonesa). jedyne, o co mi chodziło, to krytyka gotowego obrazu z perspektywy laika, zwykłego widza, który ma swoje ulubione gatunki, aktorów, reżyserów. od filmów wojennych oczekuję po prostu czegoś innego. tylko tyle.