PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=569242}
4,3 18 tys. ocen
4,3 10 1 17891
5,6 34 krytyków
Cosmopolis
powrót do forum filmu Cosmopolis

Młody multimilioner z filmu Davida Cronenberga jest jak alegoria kapitalizmu, który nosi w
sobie wirusa autodestrukcji.

Cytat z "Raportu z oblężonego miasta" Herberta - umieszczony na początku filmu - działa
uderzająco, brzmi paradoksalnie. DeLillo, autor powieści, której dokładną, niemal literalną
adaptacją jest film Cronenberga, tak przywiązał się do wiersza kojarzonego z zupełnie
innym ustrojem, z polskim stanem wojennym, że w nim właśnie zobaczył wizję
kapitalistycznej "apokalipsy". Tak oto nasi "sprzymierzeńcy za morzem", o których Herbert
w swoim wierszu mówi z politowaniem, że "nie przeżyli długiego jak wieczność oblężenia",
w powieściowej wizji jednego nowojorskiego, upiornego dnia właśnie to oblężenie
przeżywają. Młody multimilioner Eric Packer, tkwiący w kapsule swojej limuzyny
posuwającej się 47. Ulicą, staje się kimś w rodzaju męczennika kapitalizmu.

Można patrzeć na ten film jak na skondensowany, doprowadzony do absurdu obraz Ameryki
po ataku 11 września, po konwulsjach bankowego kryzysu, po manifestacjach Oburzonych.
Ale przecież nie jesteśmy już od tamtej rzeczywistości oddzieleni, skoro nawet ich
więzienia mogą znaleźć się na naszym terytorium. "Cosmopolis" tworzy więc nie tyle
hiperbolę Ameryki, co katastroficzną wizję świata w pułapce. Naszego świata, bo DeLillo
pisze: "W dzisiejszym świecie wszystko staje się udziałem wszystkich. Czy jest taka
niedola, która nie byłaby doświadczeniem powszechnym?". Także niedola młodego
miliardera, który powoli sunie przez Manhattan ku śmierci - zagrożony zamachem, atakiem
hakerów, kryzysem finansowym i własną, wewnętrzną pustką.

Nawet gdyby wyłączyć intelektualne dialogi wypełniające film, pozostanie klaustrofobiczna
sytuacja zamknięcia. Na godzinę widz zostaje wciśnięty do jej eleganckiego wnętrza,
marząc o tym, żeby się wydostać, wyjść z tej kuszącej nierzeczywistości w rzeczywistość.
Zarzut przegadania filmu "Cosmopolis" jest więc o tyle nietrafny, że osaczająca nas
nieustannie inteligentna gadanina - analiza stanu świata, chwilami godna Zygmunta
Baumana - stanowi szum rzeczywistości, w której jesteśmy zanurzeni. Nasz świat bez
przerwy w mediach siebie analizuje, przenicowuje, a zarazem jesteśmy wciąż zaskakiwani
zmianami, na które nie mamy wpływu. Potok informacji, który przebiega przez ekrany
wewnątrz limuzyny i na zewnątrz, na monitorach ulicznych tworzy "czysty spektakl,
informację uświęcaną, rytualnie nieczytelną". DeLillo o tym pisze, a Cronenbergowi udaje
się to w powściągliwy sposób pokazać.

Jeden z doradców Packera porównuje giełdowe fluktuacje jena (na których zbił fortunę
Packer) do ruchów mas owadów, których nie sposób przewidzieć. Patrząc na znajdujący
się wewnątrz samochodu ekran komputera z pulsującymi kolumnami liczb, kolejna
pasażerka limuzyny, filozofka nowego kapitalizmu, mówi, że "uwielbia ekrany, tę poświatę
cyberkapitału". I że "nic z tego nie rozumie". Jazda przez Manhattan (którego prawie nie
widać zza przyciemnionych szyb limuzyny) staje się podróżą przez chaos współczesności
- niezrozumiałej, wciągającej, hipnotycznej.

Ta wizja, w swoim zagęszczeniu dochodzącym do granic groteski, polskiemu
widzowi/czytelnikowi "Cosmopolis" może się skojarzyć paradoksalnie z "Małą apokalipsą"
Konwickiego - choć rzecz dotyczy innego systemu i innej epoki. W adaptacji filmowej
pominięto występujący w powieści motyw kanistrów z benzyną, którą oblewają się i
podpalają antykapitalistyczni manifestanci. Bliska Konwickiemu jest ironia, z jaką DeLillo i
Cronenberg ukazują bezsilność protestu wpisanego w system - jak w przypadku ulicznego
artysty hepenera o wschodnioeuropejskim nazwisku, specjalizującego się w rzucaniu tortem
w postacie publiczne.

Packer wpada w podobną pułapkę jak bohaterowie dawnych filmów Cronenberga. Związany
niczym pępowiną ze swoim autem i komputerem staje się więźniem technologii jak
bohaterowie "Crash" czy "eXistenz". Jest też jak oni związany ze światem wirtualnym.
Cyberkapitał to jego metafizyka, jego zen. I jak w dawnych filmach Cronenberga to, co miało
być wyzwoleniem, staje się pułapką. Tkwiąc w swojej limuzynie, Packer wydaje się alegorią
kapitalizmu, który nosi w sobie wirusa autodestrukcji. Ale jest także wbitym w garnitur i
krawat dwudziestoparoletnim chłopakiem z grymasem gwiazdora "Zmierzchu" Roberta
Pattinsona, który szuka ucieczki, wybiega nagle z tkwiącego w korku auta, wchodzi do
księgarni - miejsca dla niego egzotycznego - i trafia na swoją żonę przeglądającą tomik
poezji. Nie umie z nią rozmawiać... Za oknami limuzyny, jak na ekranie, widać
przygotowania do wizyty prezydenta, manifestację antyglobalistyczną i pogrzeb sufickiego
rapera.

Cronenberg sfilmował rozpad rzeczywistości na niekompatybilne warstwy, które ze sobą
sąsiadują o krok. Ale sam w swoim filmie próbuje połączyć tak różne gatunki, jak thriller i
esej. Robi to, co robił w kinie zawsze. Ale podobnie jak w "Niebezpiecznej metodzie" musi
zapłacić pewną cenę, udać grzecznego, żeby dotrzeć ze swoją kontrabandą do widza, który
przyjdzie na Pattinsona, na krew, na seks.

Źródło - Gazeta Wyborcza