Przykro jest pisać taką opinię o filmie jednego z najbardziej oryginalnych reżyserów kina, ale
inaczej się nie da. Cosmopolis to obraz przesycony bezsensownymi dialogami - główny
bohater jedzie limuzyną i rozmawia z różnymi ludźmi. Przypomina mi to film Jarmuscha
,,Nieustające wakacje" - tamten obraz również nie miał konkretnej fabuły, jednak nie
próbował przynajmniej aspirować to socjologicznego dzieła na temat kryzysu, zderzenia
bogactwa z biedą i i zagubienia jednostki w wielkomiejskim świecie.
Cosmpolis nie pomaga nawet Juliette Binoche, która właściwie nie wiadomo skąd i po co
się w tym filmie wzięła, ani też polskie akcenty, jak herbertowskie motto czy przelewająca
się wódka Sobieski. Końcowa ocena 4/10
Chyba wiem, dlaczego ten film ma tak niską średnią: nie należy go brać dosłownie, a większość widzów tak właśnie próbuje do niego podejść. Według mnie jednak jest to zbiór symboli i metafor, ujęty w specyficzną formę. Ujęła mnie ta duszna, męcząca, zagadkowa atmosfera i pozorna przypadkowość zdarzeń. Ów pseudobełkot też spełnił tu niebagatelną rolę.
Ale dla pełni zrozumienia mam zamiar jeszcze przeczytać książkę, na podstawie której powstał film.