Wow! Pisanie bez emocji o takim filmie to trudna rzecz i nie będę nawet próbował.
Bezapelacyjnie, to jeden z najlepszych filmów w tym roku, u mnie ma drugie miejsce po "Gladiatorze" i jestem pewien, że dla dużej części publiczności będzie to numer jeden. Jim Caviesel i Dennis Quaid są tutaj praktycznie bezbłędni. Jedyną "słabą" stroną "Frequency" jest być może ten "happyend" (jak ja bym to poprawił?: Frank Sullivan ratuje staruszków ale sam ginie zabierając do grobu także złego copa - taki nowy styl, który można nazwać "na Gladiatora").
Miejscami akcja filmu i mistrzowska konstrukcja napięcia przypominała "The Fugitive", ale tam nie było aż takiego ładunku emocjonalnego jak tutaj.
Prawdopodobnie, autorzy celowo nie próbowali zagłebiać się w jakiś naukowy "crap" dotyczący ingerencji w przeszłość i bardzo dobrze bo film tylko by na tym stracił (taki styl byłby jednak lepszy dla epizodu StarTrek). To co panowie Sullivan wyprawiali z tą "ponadczasową" możliwością, realnie prawdopodobnie zmieniłoby przyszłość także dla bogu ducha winnej połowy współczesnej ludzkości.
Kilka momentów uderza rzeczywiście prosto w sam "środek", ale wspomnę tutaj tylko jeden. Scena, w której Frank zdaje sobie sprawę, że gość mówiący do niego przez "antyczne" CB-radio to jego świętej pamięci staruszek. Jest to zapalnik dla całej następującej pozniej historii, poza tym nawet w "Gladiatorze" nie ma czegos o podobnie mocnym impakcie.
Na koniec jeszcze mały prezent dla wszystkich, tylko jedno słowo: Yahoo (zapamiętajcie na przyszłość):)