Film jest w moim klimacie, ale nie oszukujmy się - nie ma w nim nic nowego. Niestety nie ma w nim też nowego spojrzenia, to jest pewna konwencja, która może się podobać, ale nie wnosi nic. Przykro mi, bo Coenów uważam za bogów kina. Rozczarowanie.
Niby ma zachęcać do refleksji. Ale niby refleksji nad czym? Nad fatum? Nad nieoznaczonością, nad nieprzewidywalnością? Sorry, ale jeden z takich filmów ani to specjalnie ciekawych, ani specjalnie mądrych. Ot, dobre rzemieślnictwo.
Cały geniusz tego filmu polega na kreacji. Zastanów się, co myślisz o całej akcji? Znika ona, staje się tak zbędna i NIEOBECNA. Sek w tym, że to właśnie główny bohater jest nieobecny. To on jest narratorem, niby to on dokonuje morderstw, to on je st w centrum każdej akcji filmu i w każdym kadrze, ale to wszystko przepływa kolo niego. Niesamowicie poetyckie ujęcia twarzy, 'jak sztuki nowoczesnej' (cytat z filmu),za którą dzieje się cała akcja. Ostatnie 20min filmu są rozwalajace. A teraz pytanie o ostatnia scenę: czy nie miałeś/as wrażenia, że Ed nie zasłużył siebie na śmierć? Fakty świadczą na to, że tak, ale fakt, iż przez cały film jest jakby wyjęty z akcji sprawia, że gł bohater żyje poza kadrem reszty postaci. A subtelna seksualność przemijająca się w filmie - do wylapania tylko dla wytwornych kinomanow. Pomogłam?