Nie, trochę przesadziłem z tym tytułem. "Człowiek ringu" jest filmem o wiele lepszym od "Seabiscuit". Jednak historia jest niemal identyczna. Znów czasy Wielkiego Kryzysu, znów oglądamy bohatera ludzi biednych, dla których jest nadzieją na lepsze jutro. Tym razem jednak nie jest to koń a człowiek. Historia młodego gniewnego boksera Jima J. Braddocka, który spadł na samo dno, by potem powstać niczym Feniks z popiołów, to znakomity materiał na film. Howard wiedział, jak to opowiedzieć. Jego metodom brakuje może finezji, stosuje najprostsze sztuczki, są one jednak niezwykle skuteczne. Nawet jeśli ktoś zna historię Braddocka, będzie tym filmem wzruszony.
Niestety mimo całego profesjonalizmu, jest to jednak film wtórny i mało oryginalny. Plusem jest znakomita muzyka i zdjęcia rentgenowskie, które są mocnym akcentem podczas scen walk. Nieźle radzą sobie także aktorzy. Jednak filmowi brakuje rzeczywistej pasji i potu, jakim przepełnione było życie Braddocka. Ten film to niczym żywot świętego, ma obowiązkową dozę dramatu i chwil chwały, jednak poza doraźnymi emocjami, nie pozostawia po sobie żadnego głębszego wrażenia.
Do obejrzenia, choć niestety bez rewelacji.
Seabiscuit 2 - faktycznie przesadziłeś...
w ciekawych czasach żyjemy - gdy ktoś nie kradnie to uważamy go za świętego...a może za głupca... to może dlatego nie pozostawia żadnego wrażenia scena gdy Braddock – silny facet, bokser, ze łzami w oczach, wbrew własnej dumie i zasadom, idzie i prosi o pomoc, o pieniądze, i to prosi ludzi których zna....których jest mu najtrudniej prosić, oraz druga scena gdy przychodzi z pieniędzmi do kasy zapomogowej...
Żywot świętego? A może po prostu idola?... symbolu nadziei?... Trudno być zwykłym, dobrym człowiekiem – to nudne, prawda...
brakowało pasji i potu? Ależ jego życie nie składało się tylko z tego, więc przekłamaniem było robienie z filmu pasjonującej rozrywki...
Dlaczego film jest wtórny i mało oryginalny...
Nie wiem na ile pokazane wydarzenia i postaci były prawdziwe, ale nie zmienia to faktu że przedstawiony jest fragment życia zwykłego człowieka, który okazał się niezwykły...
To że Amerykanie gloryfikują swoich bohaterów – to prawda, ale zauważyłam że my, może to zabrzmi zbyt mocno, że my Polacy nie lubimy bohaterów ...
Ależ ja nie mówię, że sceny te nie robią wrażenia, po prostu są zbyt filmowe w "Człowieku ringu", zbyt stereotypowe. We mnie budziły jedynie odruch mechanicznego współodczuwania, które nie było związane z autentycznym utożsamianiem się z bohaterem. Tak, uważam, że ten film to hagiografia. W ten sam sposób Hollywood opowiada o św. Franciszku czy Joannie d'Arc. Nie ma tu właśnie prawdziwego życia, prawdziwego cierpienia, lecz wszystko jest wystylizowane, zaakcentowane, jak to musi być w żywocie świętego podkreślone. Nawet bokserskiej pasji za bardzo w tym filmie nie ma... o niej się wiele mówi, ale rzadko pokazuje (co ciekawe, to nie Braddock opowiada nawet o tej pasji boksowania, lecz wszyscy wokół niego). Dla mnie w tym filmie nie ma opowieści o zwyczajnym człowieku, który okazuje się niezwykły, lecz o niezwykłym człowieku, który musi udowodnić swoją niezwykłość przechodząc próby cierpienia (choć akurat od niego nikt nie wymagał siedzenia 20 lat na słupie)
To jest ciekawe, że to nie Braddock opowiada pasji boksowania, lecz wszyscy wokół niego – może dlatego, że poznajemy okres jego życia w którym jako mąż i ojciec powinien bardziej się martwić tym że jego dzieci marzną i chodzą głodne, a nie swoją karierą bokserską, szczególnie, że w wieku tych trzydziestu kilku lat jej się nie rozpoczyna...
Niezwykły człowiek, który musi udowodnić swoją niezwykłość... nie oczekujesz za wiele... to nie jest superman... a udowadnianie czegokolwiek ma bardzo płytką motywację...
Ja osobiście wybieram Braddocka, który potrafił „walczyć” o i dla swoich najbliższych – a nie Braddocka który udowodnił, że jest najlepszy...