Może niepotrzebnie wziąłem się za niego, zaraz po przeczytaniu znakomitej książki "Zjawa. Opowieść o zemście", która oparta jest na tej samej historii trapera ranionego przez niedźwiedzia i pozostawionego przez swoich kompanów na pastwę losu. Obraz tytułowego "człowieka w dziczy", choć pod tym względem Sarafian był prekursorem, to mając w pamięci jak potrafili to później ukazać Pollack w "Jeremiahu Johnsonie" i Kurosawa w "Dersu Uzała", też nie robi to na mnie wrażenia. Brakuje mi tutaj dramatyzmu, retrospekcje z życia Bassa są nijakie, nawet nie wykorzystano potencjału Richarda Harrisa. A zakończenie to już w ogóle największy zawód. Pewnie w pamięci zostanie mi stateczek, którego traperzy transportują i John Huston jako kapitan Henry.
Też wiele sobie obiecuję po filmie Iñárritu, tym niemniej film Sarafiana oceniam jako dobry. Gdyby nie, rzeczywiście, dość płaskie retrospekcje to byłby nawet bardzo dobry. Opowieść, w gruncie rzeczy, kameralna zostaje przykrojona do wręcz wielkoformatowego widowiska: szeroki ekran, pejzaże gór skalistych(choć to imitacja bo zdjęcia kręcono w Hiszpani), motyw zemsty będący żelaznym atrybutem westernu...
Ale to jednak opowieść o przemianie i uświadomieniu sobie przez bohatera Zacharego Bassa, iz jest częścią świata, w którym funkcjonuje.Jego męstwo, wiarę we własne umiejętności, wolę życia oglądamy jako spektakl, szczęśliwie pozbawiony, efekciarskich sztuczek. Filmowany przełom jesieni i zimy sprzyja silnie tak prowadzonej narracji, nadto niezły montaż i gra detalem czyni ten film wg. mnie wartym zapamiętania. Good night, and good luck, esforty.
7/10
P.S. Po rozbuchanym dynamiką "Znikającym punkcie" rzecz jakże odmienna w nastroju.