"Człowiek w ogniu" to całkiem dobrze skrojone kino rozrywkowe rodem z Ameryki. Jego główną zaletą jest oddziaływanie na zmysły poprzez obraz i dźwięk. I tutaj najlepiej wypada rzemiosło Scotta. Połączenie pięknych delikatnych obrazów wnętrz z ostrym, wręcz agresywnym montażem tworzy jedyną w swoim rodzaju atmosferę. Dodatkowo reżyserowi udało się wydobyć ze słabszego w ostatnich latach Washingtona wszystko to, co w jego aktorstwie najlepsze. Nie jest to jednak kino tej klasy, co chociażby "Zakładnik" Manna. Scott czasami popełnia straszliwie głupie błędy, które profesjonalnemu reżyserowi nie mają prawa się zdarzać. Miejscami mocno balansuje na granicy między kompromisem a kompromitacją, naginając rzeczywistość, by wydobyć silniejsze emocje. Trudno też mi się pogodzić z przehandlowaniem jednego życia za inne, jakie ma miejsce w końcówce. Znając inne filmy Scotta obawiałem się zakończenia i niestety miałem racje. Scott wybrał jedno z gorszych możliwych zakończeń. Jednak biorąc pod uwagę, że jest Amerykaninem jest to zrozumiałe, co nie zmienia faktu, że obniża jakość filmu.
Swoją drogą to niezwykle ciekawe, że w "poważnym" kinie rozrywkowym panuje teraz moda na kino zemsty i desperacji. Widać w tym wpływy współczesnego świata, panujący nastrój po wydarzeniach 11 września. Patrząc w ten sposób film Scotta jest interesującą diagnozą stanu psychiki amerykańskiego społeczeństwa.
Zgadzam się z tobą, że ten film to dobre kino rozrywkowe. Chociaż szczerze powiedziawszy "Zakladnik" zrobił na mnie takie samo wrażenie. Mam nadzieje ze sfilmują kiedys powieść "Repoerter"(albo jakoś tak) Quinella (chyba źle to zapisałem :)). Myślę, że z właśni tej powieści mogłby powstać ciekawszy film, chociaż jestem zdania, że ekranizacje powieści nie są nigdy tak dobre jak książki(chlubny wyjątek swobodna interpretacja "Jądra ciemnoości" Coppoli)