Każdy z jego filmów, które obejrzałem dotychczas, zapadał mi w jakiś sposób w pamięć. Były to niby wysokobudżetowe, ale nie takie do końca komercyjne produkcje.
Niestety, "Człowieka widmo" warto obejrzeć jedynie dla efektów. Fabuła jest kiepska. Postawy ludzkie są nierealistyczne. A końcówka filmu to typowo hollywódzka tandeta; naukowiec, który przyprawiał rogi Beaconowi, staje się superbohaterem, wszystko oczywiście musi wybuchnąć i oczywiście nie da się tego zatrzymać... A z tą windą to już grube przegięcie. Widzą ludzie, że winda na nich spada i rozwala wszystko po drodze, a oni tylko przylegają do ściany, jakby to ich mogło ocalić. No i naturalnie winda cudem zatrzymuje się tuż nad nimi, a oni wyglądają, jakby tylko tego się spodziewali.
I biedny Beacon, który tak efektownie świecił gołymi mięśniami, spada na końcu w ogień... Który cudem nie przypala tych dwojga gruchających gołąbków, które nadal wiszą w szybie... Eh...