Scarface to film o chorej ambicji, niemożności cieszenia się z tego co się ma, przesadnej pazerności. Przez trzy godziny obserwujemy przemianę bohatera. Tak jak w greckiej tragedii, również tutaj Tony, wraz z każdym krokiem, upada coraz bardziej na dno, pociągając za sobą najbliższych. Poznajemy go jako prostego Kubańczyka, któremu zależy na pracy w USA. Kiedy wreszcie mu się to udaje, dalej struga ważniaka, podskakuje wszystkim naokoło i wysoko mierzy. Dobiera się do żony gangstera, który go ustawił. Po osiągnięciu celu, wcale nie daje żonie szczęścia. Również chorobliwie troszczy się o siostrę, dając jej jedynie nieszczęście. Kiedy w końcu ma żonę, imperium i prochy, siedzi pijany w restauracji, zastanawiając się 'co dalej'. Człowiek ma już wszystko, czego chciał, teraz pozostaje się tylko starzeć i czekać na koniec, 'być bogatą mumią'. Dopiero wojna z Sosą nadaje jego życiu kolejny cel.
Jego przyjaciel, Manny, jest tutaj jego głosem rozsądku. Nigdy nie występuje przeciw niemu. Zawsze stara się sprowadzić go na ziemię, często wspomina mu, by 'cieszył się z tego co ma'. W końcu i głos rozsądku zostaje zabity w narkotycznym zaślepieniu narcyzmu i manii wielkości Tony'ego.
Najciekawsze jest to, że 'Człowiek z blizną' to film wielowymiarowy; oglądany za każdym kolejnym razem, dostarcza nowych refleksji. Sam oglądałem go już z 10 razy i mam ochotę oglądać dalej.
Film jest również doskonałą rozrywką. To kino akcji najwyższej klasy, pełne kultowych scen. Klimat Miami i muzyka lat 80 również zostawiają sentyment.
Postać Tony'ego Montany, kurdupla z przerośniętym ego, bawi, smuci jak i robi ogromne wrażenie rozmiarem jego 'cojones'.
Życiowa rola Ala Pacino.