wszyscy twierdzą ze jest to najlepsza gangsterka przy Godfather, dlatego byłem
rozczarowany po obejrzeniu filmu, od taka sobie przyjemna gangsterka, niewiele różniąca
się od pozostałych filmow z gatunku, nie wymagająca zadnych refleksji, jestem dosc
zawidziony
Mnie na przykład bardzo pasuje klimat lat 80, dlatego Scarface przypadł mi do gustu, za to Ojciec Chrzestny, który jest świetnie zrealizowany, ma dobrą fabułę, ale jak dla mnie niestety jest mało klimatyczny.
Mało klimatyczny? Wow, człowieku nie znam drugiego filmu gangsterskiego, który miałby tak niezwykły klimat.
Te momenty, kiedy Michael jest na Sycylii lub jako Don zleca wybicie członków Pięciu Rodzin.
No i do tego ta niezapomniana muzyka Roty i Coppoli...
Nie, ten człowiek od samego początku - przybycia z Kuby do Miami miał taki cel i go zrealizował, pieniądze tu nie miały takiego wpływu, Tony piął się od początku na sam szczyt i tak chciał żyć, to był jego wybór
happy end do takiego filmu ? taka rzecz nie mogła by mieć tu miejsca, wtedy na pewno nie osiągnąłby takiej wysokiej oceny i sam podejrzewam, że ocena ,,krytyków" też wynikała z takiego rozumowania
nie może być happy endu ponieważ nie można aż tak gloryfikować zła jakim bez wątpienia jest bycie handlarzem narkotyków, gangsterem, zabójcą, dlatego właśnie żadem gangsterski film nie kończy się dobrze, z tego co kojarzę to Brian De Palma i tak był oskarżany za gloryfikowanie byciem handlarzem w Miami ukazane w "Człowieku z blizną" więc musiał Montane uśmiercić dla przykładu ;)
Dokładnie tak jak ty mówisz, tylko po co napisałeś że przydałby się happy end w poprzednim poście? :)
bo chciałbym zobaczyć film gangsterski pokroju "Człowieka z blizną" gdzie główny bohater dorabia się majątku i nie ginie, nie siedzi tylko w jakiś sposób kończy dobrze tak dla odmiany :) we wszystkich tego typu filmach ktoś albo ginie albo giną członkowie jego rodziny jak w Ojcu Chrzestnym III córka Michaela, w Chłopcach z ferajny posadziłeś wszystkich starych kumpli, American Gangster to samo Frank poszedł na ugodę, Kasyno - wszystko się rozleciało i nawet nawrócony Carlito Brigante zginął od kuli jakiegoś ciecia z Bronksu ;)
Nie ma happy endów w realu i nie powinno być w takich filmach.
Wielki, wesoły happy end w dramacie gangsterskim byłby idiotyzmem! To nie ma być naiwna komedia czy durny sensacyjny film, gdzie kule latają i nikogo nie trafiają. Życie nie jest takie piękne, wystarczy 1 dobrze wymierzona kula, aby stracić życie.
Naprawdę Ci dziękuję! Miałem zamiar zobaczyć ten film, ale dzięki Tobie, nie muszę marnować 3 godzin!
Jeśli Ty szukasz refleksji w filmach gangsterskich, to albo jesteś nauczycielem języka polskiego, albo masz dobry towar na mieście.
Jeśli Ty zaprzeczasz, że można tam coś znaleźć, to nie masz bladego pojęcia o dobrym kinie gangsterskim. Film to nie tylko obrazki, ale treść.
Z kinem gangsterskim jest jak z komediami - są różne i nie wszystkie można ze sobą bezpośrednio porównywać.
nie narzekaj. scarface jest klasykiem. jako film mnie troszeczkę rozczarował (8) przez zakończenie (trochę dziwne ale bardzo ucieszył mnie brak happy endu). wszystkim polecam w sumie grę. w dość ciekawy sposób uzupełnia film, pomimo tego że graficznie odbiega od współczesnych standardów bardzo przyjemnie mi się w nią grało :)
A ja Ci powiem, że nie wiem czy Scarface nie jest delikatnie lepszy od Ojca Chrzestnego...
Scarface oglądałem 3 tygodnie temu, Ojca Chrzestnego 2 tygodnie temu, więc mam świeży pogląd na sprawę. To co zagrał Al Pacino w Scarface miażdży system, a do tego dorzucić zajebisty klimat, i świetną oprawę muzyczną, oraz fabułę i morał jaki na koniec filmu otrzymujemy - wychodzi nam Arcydzieło. Ojciec Chrzestny to też niewątpliwie arcydzieło, i też go uwielbiam i też dałem mu notę 10/10, aczkolwiek właśnie Al Pacino jak już wcześniej wspomniałem i się powtórzę - zmiażdżył system swoją grą, stąd być może lekka przewaga w moim odczuciu jest Scarface nad Ojcem Chrzestnym.
Chociaż wydaje mi się, że postawienie ich na równi też byłoby odpowiednie, i nie krzywdzące żadnego z tych wielkich tytułów.
Zgadzam się. Ot film do obejrzenia. Liczyłem na porządne gangsterskie kino z wyśmienitym klimatem lat 80tych które uwielbiam. Tymczasem otrzymujemy całkiem fajną historię ale ze strasznie przerysowaną, moim zdaniem, postacią (zwłaszcza na późniejszych etapach jego "kariery") i słabą muzyką (no, może poza fragmentami skomponowanymi przez Morodera. Pacino jako ogarnięty żądzą władzy i bogactwa narkotykowy baron kompletnie mnie nie przekonywał (momentami nawet miałem ochotę się zaśmiać), starał się aż nadto. Muzyka natomiast, mimo że jest odpowiednio kiczowata, jest nazbyt infantylna jak na film w którym trup ściele się gęsto a kokaina i broń pojawia się w prawie każdej scenie. Zaserwowane utwory bardziej nadawały by się do nagrań z fitnessem Jane Fondy.
Infantylna muzyka? a co puszczali tam motyw z teletubisiów? Rozumiem, że muzyka może się nie podobać, ale słowo infantylna nie jest tu odpowiednie...