Nawet nie jestem na połowie seansu i juz mam motyle w brzuchu.
Jak to możlwie ze w tamtych latach tworzyli tak genialne filmy:)
wow~!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Na mnie najwieksze wrazenie wywiera sylwetka tomiego,trzeba brac z niego przyklad
To fakt. I do tyczy to większości tzw. "męskich" filmów. Lektorzy czytają z reguły mocno "ocenzurowane" dialogi.
Oglądałem po raz kolejny i znów się zastanawiałem: Omar był kapusiem, czy też jednak Sosa celowo zdecydował się go usunąć by wywyższyć TM?
Ja bym obstawał za tym, że był kapusiem, a Sosa przy okazji jego spektakularnej likwidacji upiekł jeszcze jedną pieczeń - czytelne przesłanie dla Franka Lopeza. To znaczy ja tam w żaden gangsterski kodeks honorowy nie wierzę, ale myślę, że jak już kogoś odwalają, to nie jedynie dla własnego widzimisię, bo szybko by im zabrakło ludzi.
Bo kiedyś robili lepsze filmy. Lata 60, 70 i 80 to IMO najlepszy okres kinematografii. Piszę tak bo chyba nie oglądałem zbyt wiele filmów ze starszych epok. No a później to już było coraz gorzej.
Tak sobie myślę, że dawniej ogólnie sztuka stała na wyższym poziomie. Np. muzyka - kiedyś nie było komputerów, więc trzeba było umieć grać. Poza tym trudniej było o produkcje wtórne, bo wiele rzeczy było dopiero odkrywanych. Nie wiem, może do tego wszystkiego twórcom i artystom (w tym reżyserom i aktorom) bardziej zależało dobrze wykonanej robocie? Na pewno byli bardziej uniwersalni i lepiej przygotowani warsztatowo (nauka śpiewu, tańca, praca w teatrach) niż ci, co to spokojnie zarabiają sobie na bułkę z szynką w serialach. A Pacino – wiadomo – geniusz nad geniusze, że wspomnę choćby o Michaelu Corleone w „Ojcu chrzestnym”, „Serpico”, „Zapachu kobiety”, „Życiu Carlita”, „Donnie Brasco”, „Gorączce”... Zresztą, co tu wymieniać, to raczej tych słabszych trzeba by ze świecą szukać.
Jeśli chodzi o „Scarface”, to oglądałem chyba z tuzin razy i za każdym razem tak samo mi się podoba, a jak już dadzą w tv i choćby oko zawieszę, oglądam już do końca.
Zwracam uwagę na klimatyczny soundtrack z przebojowymi: „Rush Rush” Deborah Harry, „Push It to the Limit” Paula Engemanna czy „Shes on Fire” Amy Holland. I choć trochę wstyd się przyznać (z uwagi na wiek) przy tym się ludzie bawili na dyskotekach kiedy byłem nastolatkiem.