Nie wiem dlaczego tylu ludzi się tutaj zachwyca tym filmem. Gdyby nie "popisy" Brosnana w nowszych bondach film ten byłby na jednym z ostatnich miejsc w historii serii. 
Oto co za tym przemawia: 
-Ten durny szeryf, kalka z "Live And Let Die", filmu jeszcze gorszego 
-Beznadziejnie głupia Goodnight, mimo urody to jedna z najgorszych dziewczyn bonda 
-Głupi "dom strachów" na wyspie Scaramangi, durne pojedynek na który godzi się 007, co to ma być XVII/XVIII w.? 
-Dłużyzny i głupia szybka śmierć tej "lepszej" dziewczyny Bonda, co sprawia że w drugiej części króluje już tylko dziecinna Goodnight 
 
Jest pare rzeczy które ten film broni: 
-Christopher Lee - nic dodać nic ująć 
-Scena skoku samochodem nad zniszczonym miastem 
-Pomysł na zabójcę-mistrza, który nie zajmuje się byle kim:) 
-Moore jako Bond - gorszy od Connery'ego ale mający swój styl 
 
Jednak zdecydowanie wygrywają minusy...
Co do Goodnight sie nie zgodze. Wreszcie jakaś sympatyczna babka ;D troche za dużo tych sexownych piękności. Właśnie ta głupota ją wyróżnia. Jedna z najsympatyczniejszych i najzabawniejszych dziewczyn Bonda ;D
I ta Britt Ekland (Goodnight) miała początkowo grać rolę Honey w "Dr No" ciekawe jak ona wyglądała by wychodząc z moża xD
Właśnie Goodnight była swietna Piękna i głupiutka ;D a jak chcesz zobaczyć sexowną Britt Ekland polecam "Dopaść Cartera"
Była sympatyczna, z tym się zgodzę. Ale jej przejaskrawiona naiwność i dziecinne zachowanie zwyczajnie działały mi na nerwy. Tak sobie myślę, że ta jej głupota miała po prostu kontrastować ze sprytem i inteligencją Scaramangi.
Ta druga wogule mi sie nie podobała fakt ładna ale Mary była wyjebista ;D np scena w której tyłkiem otworzyła to całe okno i omało nie spaliła Bonda ;D albo jak wrzuciła tego chłopa do tej mazi czy co to tam było
Każdy ma swój gust. Jak dla mnie Goodnight w przejaskrawiony sposób pokazywała to do czego dążyły niektóre bondy z Moorem - autoparodii. 
Ten film to jeden z najbardziej "błazeńskich" odcinków. Nie dość że odgrzano tępego szeryfa z "Live And Let Die", rodem z "Mistrz kierownicy ucieka", to jeszcze dziewczyna odstawia komedię. No i oczywiście Moore błaznuje, ale on akurat robi to z wdziękiem. 
Ja w tym filmie zaobserwowałem przesyt akcentów humorystycznych, a niewątpliwie takim akcentem była też panna Goodnight. 
Blondwłose panie dziwią się dlaczego wymyśla się o nich serię kawałów i traktuje stereotypowo. Goodnight tylko utrwala ten niezbyt pochlebny stereotyp...
Fakt faktem, że "przesyt humoru" to tutaj był, ale niezbyt śmiesznego :) 
Cały humor w tej części opierał się właśnie raczej na prostych gagach, na poziomie (większości) kawałów o blondynkach - jedną blondynkę nawet mamy ;). Odświeżanie postaci z poprzednich części (szeryf) też raczej nie przyniosło oczekiwanego efektu. 
W moim osobistym przekonaniu, pomimo wysiłków reżysera, o wiele zabawniejsze okazują się np. "Diamenty są wieczne". Humor tam z założenia czarny, był o wiele bardziej oryginalny i widać, że włożono tam wiele wysiłku w to aby film był zabawny. 
Sam zaś "Człowiek z złotym pistoletem" był jednym z najmniej zabawnych Bondów. Humor w Bondach (w większości adaptacjach powieści Flemminga) bazuje przede wszystkim na humorze językowym, co w połączeniu z dobrą reżyserką pozwala stworzyć naprawdę zabawne sceny. Takich scen jednak w "Człowieku ze złotym pistoletem" było jak na lekarstwo. 
 
Pozdrawiam!