Oglądałem niedawno w telewizji. Zaryzykuję twierdzenie, że to jeden z najlepszych filmów z Lamasem, choć nie widziałem wszystkich. Trzyma klasę, osadzony w klimacie starych filmów akcji, nie nudzi. Nasuwa mi się nawet niejakie skojarzenie z "Joshua Tree". Żałuję, że nie miałem jak go sobie nagrać - z chęcią bym go obejrzał ponownie.
Właśnie obejrzalem. Rzeczywiście, film jest trochę lepszy niż standardowe podobne kino. Wiadomo, że jest to film video, więc siłą rzeczy nie może być jakiś specjalnie dobry, ale z tego wyciągneli dość sporo.
Trochę się zdziwiłem, że w filmie jest nawet sporo dialogów i nie taka prostacka fabuła. To doceniam. Niestety akcja wygląda już "standardowo", dużo wybuchów, przesadzonej strzelaniny i twardych facetów. Natomiast naprawdę warto zwróćic uwagę na dwóch aktorów. Pierwszy z nich to Jerry Hardin w roli "Papy" Joe Kiley'a, drugi to ten Meksykaniec z wąsami, który pomagal Lamasowi (nie wiem który to z obsady). Świetnie zagrane role, jak na taki film to autentyczna perełki.
Natomiast - może ktoś odpisze - nie kapuję dwóch scen. Pierwsza, akcja z gwizdkiem w domu "Papy". Jak on gwizdnął, że nikt go nie usłyszał, kiedy obok pełno policji meksykańskiej? Druga to na samym końcu,kiedy Chapparo zabrał psa i Lamas do niego nie strzelił. Szkoda mu było trafić w psa? Wyglądalo to trochę komicznie jak się tym psem zasłaniał, choć może ja czegoś nie zauważyłem albo nie zrozumiałem.
Tej sceny z psem pod koniec też nie rozumiem. Ale ten gwizdek jest słyszalny tylko dla psów, no i właściciela pokazanego w filmie hełmu, więc to normalne, że nikt inny tego nie usłyszał. Zgodzę się co wymienionych aktorów. Fabuła była, ale jakoś średnio mi to pasowało. Jak to ktoś inny napisał w komentarzach "bez polotu ten film".