O filmie zrobiło się głośno na jakiś miesiąc przed premierą, gdy w internecie i zwiastunach kinowych pojawił się teledysk w aranżacji Kazika Staszewskiego do tytułowej piosenki. Mimo wszystko nie spodziewałam się zbyt wiele po filmie, gdyż ostatnie realizacje historyczne nie wychodzą naszym reżyserom najlepiej. Polane patetyczno - patriotycznym sosem z dodatkiem pokazowego katolicyzmu stają się karykaturą historii i bardziej śmieszą niż budzą autentyczne wzruszenie i refleksje.
Zaryzykowałam jednak i już następnego dnia po premierze wybrałam się do kina. Poznańskie Multikino w godzinach popołudniowych wypełnione w jednej trzeciej, co jak na ten rodzaj filmu, nie jest aż takim złym wynikiem.
„Czarny Czwartek.” wgniótł mnie w fotel kinowy. Dosłownie. Trzymał w napięciu jak najlepszy thiller polityczny. Wyszłam filmem porażona. Bezdyskusyjnie jest to jeden z najciekawszych polskich filmów, nie tylko historycznych, jakie powstały po 1989 roku. Losy rodziny Drywów autentycznie wciągają i wzruszają. Film unika zbędnego patosu, historia bezsensownej śmierci Brunona Drywa opowiedziana jest prosto i zwyczajnie. Zwraca uwagę doskonałe aktorstwo głównych bohaterów, zwłaszcza Marty Honzatko, w roli Stefanii. Scena pogrzebu jej męża jest poruszająca.
Jedyna rzecz do której mogę się przyczepić, to brak głębszej analizy przyczyn zachowania czwartej strony, za jaką uważam pałującą milicję. Bo mamy z jednej strony dramat zwykłej rodziny, z drugiej strony są strajkujący, domagający się chleba i podwyżek, dalej mamy dygnitarzy KC PZPR, no czwarta strona -pałujący milicjanci. Reżyser co prawda podejmuje nieśmiałą próbę tłumaczenia ( „nasi też zginęli- scena przed szpitalem), ale nie jestem pewna czy przeciętny (młody) widz zrozumie powody dla których Polacy milicjanci strzelali do Polaków robotników. Czy to było bezkrytyczne słuchanie rozkazu, czy wierzyli rzeczywiście w ideologie, czy po prostu byli to sadyści, którym przyjemność sprawiało bicie i katowanie innych Polaków. Czy to było pospolite bestialstwo czy może jeszcze coś innego? W pewnych najbardziej drastycznych scenach katowania miałam wrażenie, że reżyser zwyczajnie epatuje przemocą dla samego nią epatowania i nie ma to większego uzasadnienia w scenariuszu.
Bardzo podobała mi się rola Wojciecha Pszoniaka jako Władysława Gomułki. Już po obejrzeniu filmu zapoznałam się z kilkoma recenzjami w internecie, w których zarzucano Pszoniakowi zbytnie przerysowanie postaci. Nie zgadzam się z tym. Gomułka w tym filmie był dokładnie taki jakiego go sobie wyobrażałam.
Malkontenci pewnie będą też narzekać, na drobne niedoskonałości w fabule lub złe kadrowanie scen. Nie wierzcie im, są to drobiazgi nie wpływające na ogólny odbiór. Film jest naprawdę bardzo dobry i zdecydowanie warto go zobaczyć.
Ania
------------------------------------------------------
www.damskimokiem.blox.pl- damskim okiem na kulturę, książkę i prasę