Film ogląda się całkiem przyjemnie - 2,5 godziny nie dało się w ogóle we znaki. Gra aktorka
świetna. Spacey z podobnym błyskiem w oku co w House of Cards, McConaughey w najlepszej
formie. Do tego kilku równie dobrych aktorów. Sama historia jest bardzo naiwna. Z jednej strony
próbuje się przełamać stereotyp o czarnym jako tym złym, a z drugiej strony robi się to za pomocą
stereotypowych mieszkańców południa, w tym ławy przysięgłych złożonej w dużej części ze
starszych pań o wątpliwej umiejętności niepoddawania się emocjom. Jednak najbardziej mnie
zdziwiła końcówka. Przez cały proces sędzia nie dopuszcza do usprawiedliwiania czynu
popełnionego przez Carla Lee gwałtem córki, a tu nagle w ostatniej mowie obrońca opowiada całą
sytuację gwałtu ze szczegółami, a sędzia w tym czasie tak jak i ława przysięgłych zaczyna myśleć
nad sensem istnienia i każdy odnajduje w oskarżonym duchowego brata. (Tutaj jeżeli ktoś zna się
na prawie USA może mnie poprawić - czy ani obrona ani sędzia nie może złożyć sprzeciwu w
czasie tej ostatniej mowy?) Trochę za dużo w tym tych pięknych przemian. No i jeszcze na koniec
łapią złoczyńców z Ku Klux Klanu, akurat po ogłoszeniu wyroku.
Naiwne trochę to dla mnie. 5+2 (za aktorów)/10