„Czekając na sobotę” to film trudny. Wydawać się może, że ten niepozbawiony smutnych, ale i jednocześnie zabawnych scen obraz ma udowadniać moralną i realną wyższość wielkomiejskiej klasy średniej nad mieszkańcami pogrążonych w nudzie wiosek. Jednak moim zdaniem twórcy reportażu ukazali swoich bohaterów z należnym im szacunkiem i bez krytyczno-oceniającego imperatywu „warszawskośći”. Problemem jest jego surowa forma nieobejmująca ekonomiczno-społecznych uwarunkowań, które są — przynajmniej częściowo — efektami poczynań panów i pań ze stolicy. Być może w zamyśle autorów film miał pozostać tylko zbiorem wywiadów z przedstawicielami i przedstawicielkami ludności wiejskiej, skromnym wglądem do życia między dyskoteką a kościołem jednak taki wybór formy stwarza przestrzeń dla oskarżeń o klasizm i naigrawanie się z ludu. Ten dokument jest po prostu pozbawiony wyraźnej i silnej narracji i tym właśnie jest jego wspomniana surowość, która obarcza widza obowiązkiem jego późniejszej i niełatwej interpretacji.