Tak, tak, to moim zdaniem jeden z tych nielicznych przypadków, kiedy film jest bardziej interesujący niż literacki pierwowzór.
Dla jasności: jedno i drugie to pozycje przeciętne i o specyficznym profilu (romans fantasy dla nastolatek), ale film ma dwie duże zalety, którymi wygrywa nad powieścią.
Pierwsza to postać głównej bohaterki. W książce Gwen jest zwyczajnie głupia i niemiłosiernie wkurzającą swoją ignorancją i ograniczeniem horyzontów. W filmie to bystra, rezolutna dziewczyna, od razu wzbudzająca sympatię.
Druga zaleta, to narracja, która w filmie była prowadzona logiczniej, konsekwentniej i spójniej niż w książce. W dużej mierze przyczyniły się do tego fabularne modyfikacje, które ja oceniam na plus. Dzięki temu duża liczba wydarzeń zyskuje na wiarygodności. Na czele z uczuciem między bohaterami, które w powieści bierze się z księżyca, a w filmie jest efektem rozmów i wspólnie spędzonego czasu.
Poza tym dobór aktorów całkiem dobrze wpasował się w moje wyobrażenia postaci. Oglądało się przyjemnie.