Wielki Czyngis Chan popiernicza 3/4 filmu w homoncie, albo siedzi w klatce. Szczególnie ujęła mnie wizja reżysera, jeżeli chodzi o jednoczenie klanów - jest sobie nasz Chan, a zaraz na polu bitwy, ogromnym niczym spod Troi, stoją setki wojowników. I co z tego, że Mongołowie nie byli świetnymi taktykami? Reżyser widocznie lepiej znał historię, więc uznał, że epicka bitwa z udziałem mongołów, którzy kompletnie NIE wyglądali na takowych, będzie świetnym dodatkiem do tego kiepskiego filmu.
A tak na serio: wkurzyły mnie 3 rzeczy - kompletny brak pokazania, jak Temudżyn jednoczy Mongołów, pokazanie go jako kompletnego nieudacznika i patafiana oraz to, że wiele momentów i ważnych dla fabuły zagadnień po prostu pominięto. O.
A! I jeszcze to mnie zdenerwowało, że z jego kobiety zrobili puszczalską babę oraz to, że film o Wielkim Chanie, który podbijał imperia, siał grozę i zniszczenie, wcale nie opowiadał o podbijaniu imperiów, sianiu grozy i zniszczeniu.
Mnie denerwuje że taki beznadziejny, niby-historyczny film dostał nominację do Oscara. Znam biografię Czyngis-Chana, to moja ulubiona postać historyczna i bardzo się zawiodłem na tym filmie.