neil jordan to jeden z tych, moich ulubieńców, którego filmy zawsze były rozpoznawalne pomimo, iż tak bardzo różniły się od siebie gatunkowo, tematycznie, stylistycznie.
a co niektóre z nich stały się arcydziełami.
niestety tak nie jest w tym smutnym przypadku.
strasznie boleśnie widać tu fascynację czy wręcz przygniecenie chinatown polańskiego
tylko, że chinatown to było wielkie kino gatunkowe, bo wszystko w nim miało swój charakter, było konsekwentne, genialnie wymyślone, wyreżyserowane i zagrane i jak się okazało stało się klasą samą dla siebie.
jordan nie wyciągnął żadnych wosków z porażki nicholsona, który niestety popełnił swego czasu sowich "dwóch jacków", które i tak pozostawiają daleko za sobą Marlowa, który jest filmem boleśnie złym, nijakim, bez klimatu, bez rytmu, fatalnie zagranym i jeszcze gorzej wyreżyserowanym, a co najgorsze przegadanym, bo opartym w większości li tylko na bardzo kiepskich dialogach, a niezłe dialogi zawsze było siłą twórczość chandlera.
no cóż nawet genialni reżyserzy mają swoje porażki....
pozostaje w nadziei że nie będzie to ostatni film joradna, czego wszystkim z serca życzę.