Richard Stanley o mistycznej stronie Czarnego Lądu w opowieści o podróżującym przez pustkowia demonie.
Bardzo klimatyczny, stylowy horror, choć ciężko oprzeć się wrażeniu, ze twórca nie zdołał osiągnąć dokładnie tego, co planował. Oglądałem wersję "final cut", teoretycznie najbliższą zamysłowi reżysera (istnieją jeszcze tzw. Workprint - 115 min., Director's cut - 103 min oraz wersja kinowa - 87 min, ponoć strasznie pocięta). Mimo tego daje się odczuć, że ciężar dramaturgiczny pewnych wątków nie wybrzmiewa odpowiednio, by podać jako przykład chociażby relacje małżeńskie głównej bohaterki. Ponadto partia finalna sprawia wrażenie zrealizowanej w pośpiechu, trochę "po łebkach" - znika gdzieś wcześniejsze "uduchowienie", film zamienia się w pozbawioną większego sensu sieczkę. Nawet jednak przy tych mankamentach, jest to pozycja intrygująca i warta uwagi. Nastrój naprawdę udziela się widzowi, piękne są także zdjęcia. Mi osobiście obraz Stanleya mocno skojarzył się z "Autostopowiczem", nawet fabuła jest tu dosyć podobna. I nawet mi to nie przeszkadzało, powiedziałbym, że wręcz przeciwnie.