Lynchowski klimat Diuny bardziej przypadł mi do gustu i zapadł w moją pamięć. Nowa odsłona mimo, że nie można jej wiele zarzucić, to jednak nie wywarła na mnie takiego efektu, jak oryginalna wersja. Nawet Sting w roli Feyda był dużo lepszy niż to, co obejrzałem w nowym wydaniu. Baron Harkonen też niedościgniony, nowy Paul też jest jakiś beznamiętny. Film dobry, ale Davidowski lepszy dla mnie.
to jest chyba tak, że poza oczywistym sentymentem dla tego co oglądamy pierwszy raz w młodości, czego potem już nigdy tak nie doświadczymy i zawsze będzie to pierwsze wrażenie - ważnym jest jeszcze moment, chwila kiedy to widzimy…i tu już możemy nie trafić. Ja też mam wiele „niezapomnianych” wrażeń z pierwszego kontaktu z adaptacją Lyncha bo ewidentnie oglądałam ją za wcześnie do możliwości percepcji. Aczkolwiek na plus był nawigator to mi utkwiło i zmusiło w wieku nastoletnim do poszukania i przeczytania pierwowzoru. To powiedzmy dla mnie na tej samej płaszczyźnie co sentyment plus 5 nieobiektywnie, minus 5 nieobiektywnie. Starając się obiektywnie, myślę że środki są strasznie nierównomiernie rozłożone, od scen niesamowitych do zmierzchu teatru telewizji. No i dla mnie to na pewno nie jest Paul - bo to agent Cooper - do, którego mam zupełnie niewytłumaczalną awersję. Miałam, mam, będę miała choć z wiekiem słabnie - bo cały czas racjonalny pierwiastek we mnie pyta - ale na boga dlaczego? Lynch za dużo upchał, za zbyt małe pieniądze i za bardzo w pulpie lat 80’ - to się bardzo źle starzeje jak dla mnie.
Oczywiście pominąłem w mojej wypowiedzi dla mnie dość oczywistą formułkę typu "moim zdaniem", czy "osobiście uważam", gdyż wydaje mi się, że większość wpisów tutejszych forumowiczów, co do zasady ma taki właśnie charakter. W odpowiedzi więc muszę podkreślić, że taka jest po prostu moja opinia, gdyż porównanie tych oto dwóch filmów taką mi właśnie daję ocenę. Zgodzić mi się w pełni zaś wypada, że dużą w tym wszystkim rolę niewątpliwie odgrywa wspomnienie emocji, jaka mi towarzyszyła podczas pierwszej projekcji filmu Lyncha, w tym jej czas i okoliczności, które zapewne zbudowały u mnie silny sentyment, jakim darzę ten film. Dodatkowo, jako silnie zdeklarowany od dawien dawna fan gatunku kina sci-fi oraz innego także artu, który wyrasta lub orbituje wokół tej właśnie kategorii sztuki, zapewne moje różowe okulary na pewne mankamenty tego obrazu, nadal także działają ;) Poza tym Kyle MacLachlan chyba lepiej zapadł mi w pamięć w roli Paula Atrydy niż agenta Coopera. Pozostali aktorzy u Lyncha dla mnie dobrze dali sobie radę i ten koncept mi w pełni odpowiada.