Paul jest piękny, Jessici też bym z łoża nie wyprosiła, Duncan uroczo nijaki. Nawet zdegenerowani Harkonnenowie są na swój pokręcony sposób pociągający. Kostiumy i modele CGI też ładne – efekty poszły mocno do przodu. Tylko, że suma tych całkiem atrakcyjnych elementów nie składa się na żadną ciekawą opowieść o wielkiej polityce, zemście, dojrzewaniu do roli przywódcy, konflikcie powinności, wreszcie religijnym szaleństwie. Wszystko nużąco wtórne, przeładowane. Dla nastoletnich fanek Chalamet i jego sny o koleżance. Dla nastoletnich fanów Warhammera i podobnych nawalanek – pojedynki. Dla oporowych fanów Herberta – efekciarski remake. Dla widzów poszukujących ciekawej fabuły i oryginalnych kreacji – nic, prócz zgrzytania piachu między zębami. Obie poprzednie wersje poza zasięgiem Villeneuve’a. Baronowie Iana McNeice’a i Kennetha McMillana nie do pobicia. Feyd-Rautha Stinga wciąż najseksowniejszym wariatem w tej części Galaktyki... i tylko kosmicznej kasy szkoda.
Jakie to przykre, że ludzie tacy jak ty idą na taki film z nastawieniem jak do "50 Shades of Grey" i potem oceniają i komentują na filmwebie. Widocznie nie dojrzałaś do takich filmów i nie potrafisz docenić tego co tutaj doświadczyłaś. Ten film otwiera nową erę dla fanów Sci-Fi i powrót do korzeni gatunku gdzie klimat i imersja są priorytetem, a efekty specjalnie są narzędziem do osiągnięcia tego, a nie wartością samą w sobie.
Cieszę się, że żyjesz dostatnio i spokojnie, mając przy tym dużo wolnego czasu na zabawę. Dobrze, że lubisz chodzić do kina i tak głęboko przeżyłeś seans, iż uznałeś za swą powinność ogłosić początek nowej ery w kinematografii. Czujesz szczery i niczym niezmącony związek z wytworami własnej wyobraźni, jak również wdzięczność wobec twórców, że było Ci dane doświadczyć przypływu emocji w kontakcie z ich dziełem. Jako matka wielokrotnie miałam okazję oglądać podobny zapał i entuzjazm u własnych dzieci, kiedy przybiegały do mnie, ogłaszając kolejne epokowe odkrycia i rozgorączkowane ze wszystkich sił starały się, żebym spojrzała na świat z całkowicie nowej dla nich perspektywy. To co przeżywasz jest piękne. Kiedy już oswoisz się ze skumulowanymi skutkami zalewu uczuć, a organizm odzyska zachwianą równowagę, będzie Ci łatwiej zapanować nad emocjami i formułować bardziej spójne, wyważone opinie. Twój obecny stan młodzieńczego uniesienia ma zapewne bardzo typowy przebieg. Do dziś pamiętam, jak mój wówczas trzyletni syn przeżywał jeden ze swych pierwszych seansów. Oglądaliśmy przygody Bolka i Lolka. Psotne bobry zabawiały się kosztem leśniczego. Kiedy ścięte drzewo omal nie przygniotło biedaka, syn wypluł smoczek i wykrzyknął: „O! Bobej ziobił!”. Nie smuć się, doskonale rozumiem Twój obecny punkt widzenia.
Dokładnie tak. Oglądałem setki filmów i chyba rzeczywiście przynajmniej od 15 lat żaden nie dostarczył mi tyle emocji i wrażeń co Diuna. Były filmy rewelacyjne, takie z niesamowitą fabułą, super nakręconymi scenami akcji, przejmujące, rozrywkowe. Każdy jakoś tam się plasował w moim rankingu dzięki różnym atutom, natomiast ogrom wrażeń estetycznych i takiego pochłonięcia emocjonalnego jak Diuna ostatni raz podejrzewam doświadczyłem w 1994 oglądając Króla Lwa mając 9 lat lub w 1999 przy Zielonej Mili mając lat 14. Jak inaczej mogę zareagować na ignorancję Twojej oceny nazywając film "Piaskownicą i parę zabawek" i w paru pierwszych zdaniach skupiając się na tym który aktor ładny, jak ładny itp.? Jaki to ma sens przy ocenie filmu SciFi na bazie jednej z najbardziej ambitnych powieści w tymże gatunku. Po prostu wydaje mi się, że nie podeszłaś do filmu poważnie, może szukasz w filmach czego innego? Rozrywki? Odpoczynku od codzienności i dzieci? Ten film to przygoda w nieistniejący świat zrealizowana w najlepszy możliwy sposób, zadanie które przez dziesięciolecia reżyserzy określali jako niemożliwe a Denis pokazał, że byli w błędzie.
Natomiast problem w wielu komentarzach tutaj jest podobny, że ludzie idą na film, bo jest popularny, jest o nim głośno, a nie dlatego, że to jest to czego szukają.
Mógłbyś na przykład spróbować się uspokoić. Nie poddaję w wątpliwość Twoich przemyśleń ani tym bardziej uczuć. Oczywiście, że są autentyczne i całe Twoje. Jestem natomiast szczerze zaskoczona, że dobiegasz czterdziestki. Kiedy ekscytowałeś się przygodami Simby, kończyłam drugi kierunek studiów, przygotowując do praktyki w dyplomacji. Widziałam sporo ludzkiego nieszczęścia, ale jeszcze nie spotkałam osoby pełnoletniej, która do tego stopnia dałby się porwać ekranowej fikcji. Chyba po prostu mylisz świat własnych fantazji z rzeczywistością i to akurat nie ma związku z Twoją oceną filmu, daleko wykraczając poza ramy niniejszego forum.
Z mojej perspektywy to jedynie słabe, mocno rozdęte widowisko, wyzute z jakichkolwiek głębszych ambicji artystycznych. Nie mam żadnych powodów robić Ci na złość ani podważać szczerości Twoich sądów. Po prostu wyrażam swoje zdanie jako zwykły użytkownik portalu. „Diunę” czytałam w oryginale, kiedy nie było Cię jeszcze na świecie. To wspaniała powieść, którą w moim odczuciu Villeneuve przemielił do postaci ciągnącej się jak guma galerii kolorowych obrazków, z których dla mnie niewiele wynika.
Nie wiem jak sie mozesz podniecac ty i inni tym filmem,ktory jest plytki jak kaluza a to pisze ja, fan tego rezysera.przez caly seans patrzylem z niedowierzaniem jakie to byl odtworcze ,mialkie,bez polotu,posatcie papierowe,nachalna muzyka,wrecz ten sam poziom co ostatnia czesc Gwiezdnych wojen,ech szkoda gadac...