wybitne kino schizofrenicznego niepokoju - waham się między 2 a 9 - szacun i podziw - ale na chłodno i bez emocji - z daleka widok jest piękny - młyny villeneuve'a mielą powoli - ojciec i syn, rodzina, stały lajtmotiw - setting dla somy naprawdę przyzwoity - set pozostawia sporo rozczarowań - w planach ogólnych robi się naprawdę przestrzennie - widać klasę, ostentacyjnie - oto bodaj najbardziej hollywoodzki film beli tarra, którego nie wyreżyserował bela tarr - tak mniej więcej - nieszczęściem są słowa, każde zdanie zakończone trzema pogrubionymi kropami razi nadęciem i pompatyczną powagą - bez znajomości papierowego pierwowzoru będzie zupełnie niezrozumiałe - te przez 3/4 filmu jadą na jednym, wielkim i nieustannym niedopowiedzeniu - przez duże N, duże I i duże E jak tygodnik jerzegu urbana - oraz sposób ich serwowania - zwany styl zerowy, postaci stoją naprzeciwko siebie, najczęściej nieruchomo, wypowiadając kwestie, bez przerywania sobie, drugie zaczyna mówić dopiero wtedy, kiedy skończy pierwsze, i tak dalej, i tak dalej - po prostu wysmakowana wizja demonstracyjnie ambitnej i ostentacyjnie poetyckiej, dobrze podrasowanej telenoweli amerykańskiej - w typie Pokoleń albo Mody Na Sukces we futurystycznym rajtuzie - po której nawet david lynch może spać spokojnie - że o alejandru jodorowskim nie wspomnę - i która spokojnie mogłaby nam wybić z głowy wszystkie Gwiezdne Wojny razem wzięte - poza Imperium Kontratakuje - gdyby tylko miała czelność powstać w stosownym czasie - czyli mniej więcej pół wieku gatunkowego czyśćca wcześniej - i zamiast Na Srebrnym Globie - ale przeżyłem jakoś, przeżyłem i się na rzeczonego czerwia pustyni toczącego drzewa, owoce i mózgi nie zanudziłem - w opozycji do ostatnich przygód jamesa bonda i michaela myersa po których to jeszcze nie doszedłem do siebie - czego i państwu życzę - dwu i pół godzinnego orgazmu permanentnego! - obyście się tylko z tej estetycznej rozkoszy na śmierć nie pozaziewali - zanim się skończy i północ nastanie trzy razy westchnęli - po czym odczuli chwalebnie nikczemną ulgę na napisach końcowych - dziękuję - skapcaniały ps. na Part Two chce mi się pójść tak pół na pół..
"Schizofreniczny niepokój" - tak mocne określenie na początek? No dobrze, czytamy... "waham się między 2 a 9" - O i humor jest, jedziemy dalej... Może odnosząc się jedynie do tego co mnie jakoś rusza:
"set pozostawia sporo rozczarowań" - w sensie wnętrza? że za puste? czy co? no proszę pana rozczarowuje mnie to zdanie.
"oto bodaj najbardziej hollywoodzki film beli tarra, którego nie wyreżyserował bela tarr" - jakież erudycyjnie i retorycznie piękne zdanie - no styl Villeneuva jest chyba znany i porównywany do takich podobnych zdjęciowo... od Tarkowskiego, przez Ceylana do Zwiagincewa, nie? To źle, że tak kręci mega space-operę? Moim zdaniem w końcu trafił na temat, gdzie może się spełnić kinematograficznie.
"oraz sposób ich serwowania - zwany styl zerowy" (...) - no nie wydaje mi się, ale owszem, deklamacje są niemal klasycznie teatralne, ogólnie eksperymentów tu niewiele, rzecz w tym, że jakby się coś zaczęło szaleć, to na tle reszty tego filmowego monumentu, to by był problem ze spójnością całości. Reżyser podąża za założeniami, nie kombinuje, bo mu się wszystko rozkrzaczyłoby.
"i zamiast Na Srebrnym Globie" - przyznaję, ciekawa perspektywa, a samo wspomnienie o tym trochę mi teraz zamąciło...
No dobrze, ale gdzie ten "schizofreniczny niepokój", gdyż bardziej odczuwam coś - jak mi się zdaje - na tę miarę - z przeczytanego szkicu recenzji niż samego filmu.
czołem, ów schizofreniczny niepokój to mój stan psychiczny w momencie odbioru tego filmu, który mi się podobał i nie podobał jednocześnie, trochę jakbym oglądał dobrze narysowany komiks z niezbyt dobrze narysowanym scenariuszem: obrazki wprawiają mnie w osłupienie - rodzaj orgazmu estetycznego - ale dymków nie da się czytać, są nudne, drobnym maczkiem i niepotrzebnie wydłużają czas pomiędzy kolejnymi przeskokami w orgazmy. mówiąc brutalnie czekałem na to, aż skończą w końcu gadać, a zaczną się panoramy, skończy się słowo, a zacznie się kino - trochę jakbym oglądał dwa filmy jednocześnie, jeden to uciecha, drugi to mordęga, choć wciąż tą uciechą podtulana - te postaci wciąż są wtopione w ten pejzaż jednak - i to, jak mniemam, znalazło odbicie w tekście.
generalnie nie wiem co zrobić z twoim tekstem, bo odnoszę wrażenie, że potraktowałeś jako wady to, co ja wypunktowałem jako zalety właśnie. ganisz mnie za to, że ganię film, który ja z grubsza zachwalam - i mean, what the.. sety to stany psychiczne bohaterów, generalnie te dymki, puste wnętrza wpisuję w porządek otoczenia - trochę tu pomięszałeś. widziałem tylko kilka filmów reżysera i z żadnym z powyższych nazwisk skojarzeń nie miałem, aż do teraz - bela tarr, jakkolwiek rozwodniony hollywoodzkim rozmachem, to wciąż bela tarr, czyli znowu bardzo dobrze, znowu zaleta! ja przecież nie kuję villeneuve'a belą tarrem w oko, gdzieżbym śmiał.. z kolei tekstów krytycznych jemu poświęconych nie czytałem, tym niemniej nie trudno zauważyć, iż podobieństwo jest wyłącznie zewnętrzne, iż ten pejzaż wewnętrzny u villeneuve'a nie ma takiej siły rażenia jak u beli tarra czy jakiegoś tarkowskiego, mówimy wyłącznie o podobieństwach skorupy, w tym wypadku stylu.
jak wieść gminna niesie w stumilowym lesie kinofliskich podań ludowych ze świata i okolic Na Srebrnym Globie żuławskiego miało być pono filmem, który po sukcesie Gwiezdnych Wojen zawrócić miał gatunek na właściwą drogę, sprowadzić na właściwe tory, tory, którego standardy wielkości (powiedzmy) wyznaczały filmy takie jak 2001 Odyseja Kosmiczna, Planeta Małp, Inwazja Porywaczy Ciał, Tajemnica Andromedy, 451 Stopni Fahrenheita, Dark Star, Bliskie Spotkania Trzeciego Stopnia, Star Trek czy Ucieczka Logana, a nawet, o zgrozo!, THX 1138 samego lucasa - tak się jednak nie stało.. gatunek zdziecinniał jeszcze bardziej tymi gwiezdnymi wojnami po prostu, więcej nawet powiem: za to co się obecnie wyprawia, mam na myśli te marvele, te natfliksy, te franczyzy, ogólnie szał na te infantylizmy, od których tylko boli głowa, bo też jeden krawiec to szyje, pod jeden schemat i na jednej maszynie, w dodatku, żeby było śmieszniej, pod szyję - więc jeżeli miałbym wskazać jeden film, który jest za tę zbiorową hipnozę odpowiedzialny to wskazałbym właśnie george'a lucasa i jego Gwiezdne Wojny. tutaj dochodzimy do Diuny, którą podałem jako przykład filmu na tyle dobrego i ambitnego, że mógłby to zmienić, gdyby się tych kilkadziesiąt lat nie spóźnił - ale to trochę zabawa, gdybologia stosowana wyobrażeniowa, podana generalnie jako kolejna zaleta tego filmu, który po prostu wybija nam z głowy przysłowiowe zielone ufoludki z antenkami. czyli - znowu zaleta! w tym co napisałem są w zasadzie same zalety, jedynie te dymki mi się nie podobały.. ale ton tekstu jest ironiczny, być może tym się sugerowałeś? no ale co, ostatecznie to jest tylko kino, czyli nic specjalnego zgoła, muza z numerem dziesiątym, przeto, niejako z definicji, na podium ostatnia - i nikt płakać za nią nie będzie, gdy zniknie (no, może z wyjątkiem tomasza raczka), ani wojny nikt nie wywoła - także ironia jest akurat wskazana.
"jakbym oglądał dobrze narysowany komiks z niezbyt dobrze narysowanym scenariuszem"
Eh, no coś w tym jest niestety.
"odnoszę wrażenie, że potraktowałeś jako wady to, co ja wypunktowałem jako zalety właśnie (...)"
No dointerpretowałem sobie, poniosło mnie, chciałem w sumie tylko zapytać, o co dokładniej chodzi.
Chyba sam jesteś w stanie przyznać, że styl i sposób w jaki pisałeś nie jest dość precyzyjny dla czytelnika, ot taka impresja po seansie, fiszki przygotowawcze.
Natomiast teraz już wiem, o co chodziło i właściwie nie mam co polemizować, bardzo trafne spostrzeżenie, tylko że u ciebie, to że za "skorupą" nie ma "głębokiego sensu", to nie jest powód do dramatyzowania, tak zauważam, że wielu ma z tym poważny problem, jakby właśnie antycypowali, że miałby ten film przełamywać infantylność współczesnej kinowej fantastyki. Aczkolwiek chyba dla wielu to, że muza jest dziesiąta, tak naprawdę oznacza, ze jest , od końca, bo od końca, ale pierwsza...
Mnie interesuje w kinie bardziej to co filmowe: obraz, czas, montaż, warstwa dźwiękowa, a chyba na samym końcu słowo, nie mówiąc już o trzymaniu się literatury, klasycznej opowieści. Wydaje mi się jednak, że ludzie traktują kino(i seriale) jako współczesne książki i muszą mieć przedstawione wszystko tak, by sobie językowo to w głowie ułożyć.
Aż mi teraz przyszła myśl, że ten Villeneuve, to jest taki gość, co to w swoich filmowych powieściach ma bardzo dużo opisów przyrody :)
Dobra, zaś się rozpisałem, choć czas goni, kończę to uzewnętrznianie się.
podoba mi się to określenie fiszki, wcześniej szkic, bo zaiste, ale też - ja nie jestem krytykiem, nie jestem nawet krytykantem - co najwyżej krytym kantem - zresztą jest to profesja nikomu niepotrzebna i zupełnie niepoważna, być może kiedyś było inaczej, nie wiem, chyba że się łudzę, że kiedyś też było tak samo, a xiążki kłamią?
na Diunę z pewnością wybiorę się po raz drugi, może coś dopiszę, bo obejrzeć ten film raz to jak wpaść do galerii, nie ściągając kurtki przebiec przez komnatę z obrazami i wybiec przez sklep z pamiątkami. tym razem jednak powstrzymam się od mrugania! zaopatrzyłem się nawet w specjalne szczypawice powstrzymujące, bohater mechanicznej pomarańczy w jednej ze scen nosił podobne..
natomiast chcę powiedzieć - jakkolwiek żadnych disskusji na forach nie czytałem - że jeśli mowa w nich o tym, co "pod skorupą", to wszelkie rozmowy tracą na znaczeniu. to znaczy można tam, nie wiem, dokonywać straceńczej próby racjonalizacji przeżywania, potem się jeszcze o to wykłócać, zapewne, tylko po co? mnie ten film jakoś nie zabrał w te rejony podskorupnicze, jakoś nie rezonuje, ale jestem pewien, że innych zabrać może, w tym w gruncie rzeczy upatruje wartości jego i siły: że może, że jest tak skonstruowany, że może być wehikułem dla wrażliwych psychonautów, o ile się z nim zestroją. no, całkiem niezłe kino, po prostu.