Django i tak jest lepszy od "Bekartow". Wszystko jest bardzo fajne oprocz jednego - wiadomo ze Tarantino musial dodac scene totalnej jatki. Ale zupelnie nonsensowny jest moment rozpoczecia tej jatki. Bo transakcja juz dobita. Niemiec zaczynajac strzelanine zaryzykowal zycie swojego frienda i jego zony po ktora jechali. Co innego gdyby mial kaprys zeby zastrzelic Di Caprio. To rozumiem. Ot tak przyplyw sprawiedliwosci. Ale on to zrobil w supelnie bezsensowny sposob - tylko po to aby doszlo do totalnej strzelaniny. Tutaj minus dla Tarantino.
Schultz się wkurzył, bo zaczął myśleć o D'Artagnanie i generalnie o tym, jak Candy traktował niewolników. Faktycznie, bardzo to nieracjonalne, bo dobrze skończyć się nie mogło, ale pokazane w dobry sposób - odruch, decyzja podjęta w momencie, a nie z góry zaplanowana głupia akcja. Coś w stylu "nagły przypływ bohaterstwa", tylko wyolbrzymione we właściwy dla Tarantino sposób.
No, ale jakby nie ten "odruch" to teraz by sobie hasali gdzieś na koniach razem z Django i Broomhildą.