Na przestrzeni lat Tarantino stał się wielce popularny, tudzież mimo, że robi filmy niszowe, są one swego rodzaju mainstreamem. I u ludzi-na-siłę-niemodnym włącza się
czerwona lampka: o, temu to trzeba dopier(dzielić). W tym przypadku skrzywdzonym delikwentem okazał się Tarantino.
Django nie jest arcydziełem, a szkoda, bo Bękarty wojny to mistrzostwo nad mistrzostwami (a nota bene też zostały przeorane po całości), ale nie są filmem złym, a bynajmniej
nie gorszym, niż Kill bill, czy Jackie brown. Główny nigger- Django niczym specjalnym nie zachwycił, Dicaprio w sumie też nie, Waltz najlepszy z całej trójki (rola mimo wszystko
inna od tej z Bękartów), z kolei jeśli chodzi o Samuela L to sam bym lepiej to zagrał, gdybym był czarny.