Nie jestem wielkim fanem Tarantino, choć bardzo lubię jego oryginalne Pulp Fiction. Idąc za nakrcającą się propagandą poszede do kina na Django. Film nie jest może ideałem, ale bardzo zgrabnie brnie do przodu. Z początku trochę byłem zniesmaczony Tarantionowską brutalnością, ale szybko wskoczyłem w klimat filmu i muszę przyznać, że mi się spodobało. Szczególny plus za Dr Schultza, który jest postacią bardzo niebanalną i głęboką, nieschematyczną. No i dopóki Schultz nie ginie film podobał mi się z kadą chwilą coraz bardziej. Kompletnie nie potrafie zrozumieć tego co później stało się z Django. Nagle zaczyna mordować wszystkich białych, nawet tych, którzy go uwolnili, a następnie rusza na Candyland gdzie morduje wszystkich, włącznie z białą kobietą. Na koniec zabija Stephena, co było jedną z niewielu uzasadnionych rzeczy (gdy każe czarnym wyjść, aż spodziewałem się kwestii: "Ty nie, Stephen. Ty jeesteś biały").
Nie jestem fanem Tarantinowskiej krwi w fontannach rochlapującej się po ścianach, ale po końcówce spodziewałem się sensu. Czy jedynym sensem jest to, że Django, zasmakowawszy wolności i bezkarności pragnie zemścić się za krzywdy czarnych. Czy może zbyt na wyrost szukam sensu w zakończeniu i w ogóle w filmie? A jeli tak to dlaczego film jest tak wysoko oceniany przez społeczność?