Pochwalić należy przede wszystkim jakieś pierwsze 30 minut. W końcu jakiś horror, który zaintrygował mnie od samego początku. Świetna atmosfera grozy i nieustannie wyczuwalne napięcie. Znakomita jest cała ta sekwencja scen podczas pierwszego spotkania Maren z Sully. Gra aktorska i dobre dialogi robią swoje. Film ma na początku ten swój specyficzny, ponury i mroczny klimat.
Niestety miałem wrażenie, że ten właśnie nastrój ulatniał się z niego coraz bardziej aż do samego zakończenia. Robiło się coraz luźniej mimo wplecionych gdzieniegdzie mocniejszych scen (ale trzeba przyznać, że jak już są te sceny, to ich surowość i brutalność może przerażać). I tak oto film zaczął zamieniać się w dramat / romans i ogólnie rzecz biorąc kino drogi. I generalnie nie mam nic przeciwko, ale jednak ten prolog podobał mi się bardziej od jakiejkolwiek części filmu po nim.
„Bones and All” to nic innego jak opowieść o wampiryzmie z tą różnicą, że bohaterzy nie spijają krwi, a zjadają kości (i nie tylko) swoich ofiar. W gruncie rzeczy jest to ta sama historia, ale tutaj przedstawia się ich „przypadłość” jako nałóg i to (choć to nie pierwszy film, który tak do tego tematu wychodzi) daje chociaż odrobinę powiewu świeżości. Zjadacze kości, gdyby nie ich „fach” czy też, tak jak wspomniałem, uzależnienie, wydawaliby się w zasadzie normalnymi ludźmi. Dlatego też bije z tego filmu pewna dawka realizmu i chyba to jest jego największą siłą. Zakończenie mogłoby być bardziej oryginalne, mniej nachalne i ckliwe i mniej jednoznaczne.