Warto wytrzymać nużącą i mylącą pierwszą połowę, gdy ma się wrażenie, że włoski twórca zżyna z Woody'ego Allena. Dopiero potem zaczyna się spektakl. Nie dlatego, że jeden lubi w tajemnicy pograć w infantylną grę, drugi po kryjomu oglądać całujące się blondynki, trzeci wślizgiwać w śpiwór natarty masłem, a czwarty posiedzieć nago w garnku w masce królika. Chodzi o to, jak zręcznie to wszystko jest nakręcone, z jaką finezją i empatią! Seans, po którym inaczej spojrzy się na bliskich. Z trwogą, ale i uśmiechem. Bo wszyscy jesteśmy słabi i dziwnym trafem nikt nikomu nie chce się do tego przyznać. Świetny!