Dom 1000 trupów

House of 1000 Corpses
2003
6,0 16 tys. ocen
6,0 10 1 15685
6,5 16 krytyków
Dom 1000 trupów
powrót do forum filmu Dom 1000 trupów

Wel Dan

ocenił(a) film na 9

Gdyby Tobe Hooper w 1974 wypalił trochę za dużo trawy a do tego wypił wiadro Johnny Walkera, zamiast Teksańskiej Masakry otrzymałby wyżej wymieniony film :) Debiutancki obraz Roba Zombie, reżysera-scenarszysty, pod wieloma względami przypomina właśnie film Hoopera, z tym że jest bardziej zakręcony, śmieszny i... chory. Co nie znaczy od razu, że jest lepszy, ale niewiele mu brakuje. Już po pierwszej minucie oglądania wiedziałem, że film okropnie mi się spodoba. Fabuła nie jest strasznie rozbudowana, scenariusz jest po prostu wielką mieszanką najbardziej pokręconych i nieprzyzwoicie bulwersujących pomysłów twórcy projektu, Zombiego. Początek jest naprawdę zabawny. Do tego dochodzi jeszcze szybkie tempo, które stopniowo zwalnia ukazując coraz bardziej szaloną stronę filmu. Robi się mrocznie, nie do tego stopnia żeby przestraszyć, ale po to żeby zszokować widza poprzez panującą atmosferę psychozy. Główni bohaterowie, z początku wygłupiający się, nagle dochodzą do wniosku, że coś jest nie tak z mieszkańcami domu, do którego zostali zaproszeni. To właśnie domownicy wpływają w większym stopniu na klimat. Najbardziej wybijającym się ze wszystkich jest Otis, głowa rodziny, grany przez Billa Moseleya (sławnego Chop-Topa, świra z metalową płytką w głowie z TCM2). Gość jest urodzony do tego typu ról. Tutaj jego sposób mówienia, cięty język, świetna charakteryzacja sprawiły, że dał w moim przekonaniu, popis życia. Otis, sieje grozę na ekranie przez cały czas i nie pozwala o sobie zapomnieć, bawet po wyłączeniu tv. Równie dużą uwagę przykuwa popieprzona, niewinna, słodziutka i bardzo seksowna Sheri Moon, w roli Baby. Ta laska, naprawdę wywoływała zgorszenie śmiejąc się w niebogłosy podczas znęcania się nad swoimi ofiarami. A, nie mogę też zapomnieć o niesamowitym Kapitanie Spauldingu, w którego wcielił się Sid Haig. Nie było go w filmie za dużo, ale jak już się pojawiał, scena należała do niego. Tak pyskatego i wygadanego klowna jeszcze nie widzieliście. Teksty Spauldinga są wyjątkowe. Reszta obsady mimo iż nie wybija się z grupy to radzi sobie całkiem nieźle. Wracając jednak do samego filmu, to wypada też wspomnieć o wspaniałym montażu. Film przeplatany jest krótkimi, nakręconymi "tanią kamerą" scenami związanymi z postaciami "Domu 1000 zwłok". Sceny mordów, niby-wywiadów, czy retrospekcji pojawiają się właściwie co parę minut, ale cały ten nietypowy styl w ogóle nie rozprasza czy drażni. Powiem więcej, dodaje smaku. Rob Zombie, muzyk rockowy niczym John Carpenter uraczył nas swoją wyjątkową hard rockową ścieżką dźwiękową. Kawałki są odjechane na maksa i idealnie pasują do wydarzeń rozgrywających się na ekranie. Musze kupić soundtrack :) Rob zastosował też ciekawy zabieg, puszczania starej "muzyki rozrywkowej" z lat 30-40 podczas zabijania przy wyciszonym dźwięku, co dawało niesamowite wrażenie. Wersja, którą widziałem była ocenzurowana, więc krwi dużo nie było, a gore występowało w postaci takiej jaką oglądaliśmy w TCM. Moja tendencja do rozpisywania się nad dobrymi horrorami bierze właśnie górę, więc aby was nie zanudzać podsumuję krótko. House of 1000 Corpses to coś, czego dawno w kinie nie było, coś co przywołuje na myśl, wszystkie klasyki z lat 70-80-tych, coś co każdy musi zobaczyć, ale niekoniecznie polubić. Na minus potrafię jedynie zaliczyć, to że pod koniec akcja wymyka się spod kontroli, jest trochę chaotycznie, ale nie wiem, może się nie znam. Z niecierpliwością czekam na HO1000C part 2, którego premiera zapowiedziana jest na 2004 rok. Miejmy nadzieję, że nie przesunie się ona tak jak było to w przypadku oryginału (3 lata).