Zastanawialiście się kiedyś dlaczego istnieje tak wiele schematycznych horrorów, w
których para ginie, bo oddaliła się od grupy, a ktoś zawsze uważa, że rozdzielenie się od
innych, jest najlepszym pomysłem, gdy wokół grasuje seryjny morderca?
"Cabin in the woods" odpowiada na te pytania z nawiązką i w doskonałym stylu.
Produkcja, wyreżyserowana przez Drew Goddarda i napisana przez duet Goddard –
Joss Whedon(!), to obraz, który wychodząc od klasycznej horrorowej sytuacji (grupa
młodych ludzi jedzie do opuszczonego domku nad jeziorem, gdzie na ich oczach
rozpętuje się piekło), pokazuje ją w zupełnie innym świetle. Umieszczając prawidła
gatunku w nowym kontekście, odkrywa genezę schematu. By nie zdradzać za wiele ze
świetnie skonstruowanej intrygi, powiem jedynie, że "Dom w głębi lasu" jest
pierwszorzędną grą ze schematem. Na dodatek rozkręcającą się z każdą sceną. Od
chwili, gdy zadzwoni czerwony telefon, nabiera zaś zawrotnego tempa, pobudzając
szeroką gamę emocji. Od strachu, skakania na fotelu, po szeroki uśmiech i oklaski w sali
kinowej, (tak, tak – zdarzyły się kilkakrotnie i były w pełni uzasadnione!).
Porównanie z doskonałę serią "Krzyk" Wesa Cravena, narzuca się samo. Mistrz horroru,
tak jak twórcy "Cabin in the woods", potrafił bardzo umiejętnie bawić się konwencją. Tak
dobrze, że mimo umieszczania w swoich filmach wielu momentów humorystycznych,
parodiujących prawidła horrorowego świata, wciąż umiał zaskakiwać i przysparzać
widzowi mocnych wrażeń. W filmie Goddarda jest podobnie. Reżyser operuje napięciem
z chirurgiczną precyzją, umiejętnie je podbijając, bądź rozbijając. Nigdy jednocześnie nie
tracąc z oczu kierunku, w którym zmierza historia. Dość powiedzieć, że zakończenie jest
iście "whedonowskie" i stawia pytanie: Ile jesteś w stanie dać za finał, który chciałbyś
zobaczyć? Przewrotne.
Aktorstwo jest przyzwoite. Bohaterowie, choć stereotypowi, są sympatyczni i
przyciągający uwagę. Jest komu kibicować. To okaże się zresztą kluczowe dla rozwoju
fabuły i jej zaskakującego pomysłu. Dodatkowym smaczkiem jest pojawienie się kilkorga
z serialowych współpracowników Whedona.
Muzyka Davida Julyana świetnie oddaje i buduje nastrój. Choć nie jest innowacyjna, czy
niespotykana dotąd w horrorach, sprawdza się doskonale. To zwyczajnie umiejętne
wykorzystanie znanych motywów.
Dzieło Goddarda wciąga, przykuwa do ekranu i nie daje o sobie zapomnieć. To ten typ
filmu, który określa się mianem Instant Classic (Natychmiastowy Klasyk). Serdecznie
polecam! Szczególnie tym, którzy lubią horrory oraz dzieła Whedona. Hasło reklamowe
dobrze oddaje klimat i sens tej opowieści: "Może myślisz, że znasz tę historię.
Zrozumiesz, że nie wiesz nic", bo w takiej wersji na pewno jej nie widziałeś!
Daję mocne 8/10, bo bawiłem się świetnie! A przecież nie przepadam za horrorami. Ten
jednak trzeba zobaczyć!
PS. Oryginalny tekst pochodzi z mojego filmowego bloga: http://superkaczy.blog.pl
PS2. Serdeczne podziękowania dla serwisu Filmweb za możliwość zobaczenia filmu na
pokazie przedpremierowym!