Potrzebowałam jakiegoś niezobowiązującego intelektualnie filmu, na który można by popatrzeć chrupiąc chipsy. Ale "Doomsday" nie sprawdził się nawet w tej roli. Najpierw myślałam, że ten smęcący narrator na początku to tylko przynudnawy wstęp, ale reszta filmu okazała się tak samo nudna, co przy takiej ilości nawalanki jest dość dziwne. Całość wymyślił chyba jakiś smutny, żyjący w wielkim mieście człowiek, któremu wydaje się, że po niespełna trzydziestu latach bez telewizji i Internetu (miałam napisać "prądu i telewizji", ale mikrofon w filmie jakoś działał, może mieli w podziemiach generatory, coś w rodzaju setek chomików biegających w ruchomych cylindrach - nie zdziwiłabym się) ludzie zamienią się w zdziczałych punków-kanibali albo cofną do średniowiecza. A krowy, jęśli nie będzie nikogo, kto przerobi je na hamburgery (punki najwyraźniej wolą ludzinę), rozmnożą się jak króliki. W tym filmie jest zresztą mnóstwo głupich błędów, ale nie będę ich wyliczać, bo i tak już za dużo napisałam. W każdym razie nie polecam.
Podpisuje się pod wszystkim, co powyżej.
Może jeszcze dałoby się te końcowe pościgi i nawalanki obejrzeć, gdyby nie totalne znudzenie wywołane pierwszą połową filmu. Reżyser chyba nie mógł się zdecydować, czy kręci drugie SLC punk, film kostiumowo-historyczny (skąd do licha ciężkiego oni wytrzasnęli te zbroje i stylizowane ubiory?), Matrixa, Resident evil, Władcę pierścieni, czy Gladiatora... Owszem, mógłby z tego wyniknąć ciekawy pastisz, pomijając fakt, że ta mieszanka ani śmieszna, ani ironiczna nie była. Pomieszanie z poplątaniem plus totalny brak logiki w każdym elemencie.
Nawet nie chce mi się rozwodzić nad takimi idiotyzmami, jak rozbicie przez jakiegoś faceta szyby w super-profesjonalnym nibyczołgu. ;)