Kolejna część tego kiczu jest już trudna do strawienia. Phibes znów gada do siebie i to gada o tym samym co poprzednio, tropiący go detektywi znów nie potrafią zbierać dowodów i jedynie prowadzą głupawe rozmówki, a kolorystyka filmu i te plastikowe dekoracje tylko rażą bo pasują do filmów kręconych 15 lat wcześniej. Satysfakcjonują jedynie dziwaczne sceny morderstw, które znów przywodzą na myśl "Piłę"- zwłaszcza to ze skorpionami... Słabe 4- nawet fajnie że zmieniono miejsce akcji i dodano trochę więcej okrucieństwa...
No, to taki bzdurny karykaturalny filmik, właściwie ocenia się go chyba głównie w kategorii komedii, ja tam daję dodatkowy punkcik za gliniarzy ;)
słodki boże, dzieci wychowane na pile... film to klasyka, nieco słabszy niż pierwsza część, ale klimat powala.
Jeżeli:
- Komuś obce są takie źródła inspiracji jak filharmonia czy opera (Niestety na to wskazuje twój komentarz, wybacz ale staram się unikać szufladkowania... Jednak przez doświadczenia z różnymi ludźmi, od razu wyłapuję to, kto ma większe doświadczenie, kto zaś mniejsze).
- Nie zagłębiał się w styl dominujący na przestrzeni lat 60-tych i 70-tych (patrz: chociażby Bewitched)
- Nie ma pojęcia o podziale filmów, ba nawet takim bardzo rozdrobnionym w obrębie jednego gatunku (Pardon, ale nie można mierzyć tak samo wszystkich Horrorów, bo i Dziewiąte Wrota można wysoko ocenić i filmy Roba Zombie - choć się bardzo różnią).
No to Sorry Winetou.... Lecz twoja ocena czwórkowa, świadczy jedynie o brakach, a nie guście lub wprawnym systemie przydzielania punktów wedle skali.
Dlaczego? Skąd moje słowa? Już wyjaśniam.
Jeśli weźmiemy pod uwagę iście teatralną rolę i sposób w jaki zostało przedstawione całe uniwersum Dr. Phibes'a, na pewno pojawi się w główkach osób bardziej myślących to, że mamy styczność z powieleniem konwencji charakterystycznej dla tego co np. Caligari (ten pierwotny, rzecz jasna), Frankenstein, tudzież Dracula - reprezentował, odnośnie prowadzenia poszczególnych historii.
Kolejną rzeczą jest to, że Vincent Price na deskach teatralnych rozpoczynał swoją karierę (bodajże w latach 30tych, późna już pora, więc mogę się mylić), stąd też to doświadczenie w połączeniu z jego charakterystyczną formą narracyjną (patrz: ekscentryczność, łączy się z udziwnieniem i teatralnym wykorzystywaniem głosu - to się po prostu czuje), udało się wykrzesać postać dziwnego człowieka, z przeszłością, mającego swoje problemy i rozwiązującego je w taki sposób - jaki jest dla nas prostych ludzi, nadmiernie ostentacyjny, wyniosły i wybujały - jednak, choć kiczowaty - to w pozytywnym znaczeniu (patrz: Dadaiści też uprawiali kicz, ale w formie akceptowalnej, wartościowej - możemy więc oceniać ten film przez podobny pryzmat, chociaż tutaj dla odmiany powielane są pewne konwencje, jak zaznaczyłam wyżej).
Do tego smaczki lat 70tych w postaci filmów Kubricka czy Spielberga (patrz: Szczęki/Mechaniczna Pomarańcza), też ociekają tym charakterystycznym kiczem, dobrym wykorzystaniem muzyki i samych efektów jak na tamte czasy.
Pamiętajmy też, że Vincent Price (grający nawet kiedyś w jednym Horrorze komediowym z młodym Hopkinsem, co stanowi fajny smaczek), reprezentował za swojego życia pewien styl w Horrorze, charakteryzujący się właśnie jakimś takim specyficznym polotem, w połączeniu ze sztuką opowiadania, dziwactwem, wprowadzaniem stopniowo klimatu iście dżentelmeńskiego (osoby znające twórczość tej osoby, zrozumieją), na rzecz wydobycia wraz z tym grozy - ale takiej łagodniejszej, bardziej skierowanej w kierunku gothic stories (takich jak te z pingwinkowego wydawnictwa), a niżeli w stronę przemocy czy gore.
Dlatego też.... Można śmiało uznać że Dr. Phibes (Jedynka jak i Dwójka), to filmy bardziej obudowujące Price'a, a niżeli zmuszające go do wpasowania się w cały scenariusz. Tak jak jedynka traktuje więc o zemście, dwójkę możemy odbierać tak, jakby była snem oszalałego z rozpaczy Doktora. Sam fakt tego co w jedynce spotkało jego asystentkę + zastosowana piosenka pod koniec jedynki (a w dwójce śpiewana na końcu przez DP), stanowią preludium do snucia teorii, jakoby owa podróż, wieczne życie, były już tylko "wiecznym snem" starego człowieka, skrzywdzonego przez los.
I tak w sumie podsumuję to wszystko tutaj. Twoje stwierdzenie "nas" utwierdza mnie tylko w przekonaniu, że zamiast sam przyznać się do jakiegoś zdania - wolisz bronić się szarą masą - co w sumie jest smutne... Niestety mało też i przekonujące. Jak już oceniać - oceniaj coś sam, bierz to na swoją klatę, nie zwalaj na innych.
A fanów V.L.P pozdrawiam tą wieczorową (poranną?) porą :)
Jako ze pora faktycznie nieco za pozna/ za wczesna, odwołam sie tylko do przedostatniego akapitu. Powiedziałem "nas" bo użytkownik wyżej nazwał nas "dziećmi wychowanymi na pile, co sie na klasyce nie znają". Krótko, ignorancko nas spuentował, wiec pozwoliłem sobie na krótką, konkretną odpowiedz. Nie lubię gdy ktoś ocenia ludzi, po tak mikroskopijnych pozorach jak opinia względem jednego filmu. Więcej - nie rozumiem jak tak można? Ja wiem że dość surowo oceniam filmy, ale to wcale nie znaczy że narzucam cos fanom, bądź chce ich obrazić.