Niech dowodem na to jak bardzo jestem urzeczony tym filmem będzie to, że w tym serwisie nie napisałem jeszcze komentarza do filmu (a pisywałem długo i wyczerpująco w innych serwisach). I teraz uznałem, że powinienem.
Krótko i na temat - najlepiej wydane na kino pieniądze w tym roku. Prosta w gruncie rzeczy historia o pragnieniu miłości, poczuciu krzywdy i przemocy, została zobrazowana z brawurą, niecodziennym wysmakowaniem każdego kadru. Ten film obroniłby się nawet gdyby był tylko serią obrazków - przepięknie wystylizowanych ale fabuła (nieprzekombinowana, a jednocześnie wciągająca) trzyma widza w napięciu, chociaż innego rodzaju niż to ma miejsce w filmach akcji. A propos akcji, trzeba uczciwie przyznać, że "Drive" jest także kinem akcji chociaż trochę innego rodzaju niż w blockbusterach i mnie osobiście się wydaje, że nacisk położony jest tutaj raczej na wydobycie jak najwięcej z głównego bohatera i jego, nazwijmy to, moralnych wyborów. Reżyser w oczywisty sposób daje nam do zrozumienia, że w wyobrażonym świecie, to właśnie nasz anonimowy kierowca (Ryan Gosling) jest postacią, którą mamy od razu polubić, później naszą sympatię zakwestionować i ponownie polubić, usprawiedliwiając wszystkie poczynania "drivera". Wszystkie pozostałe role zostały doskonale odegrane, oszczędnie w środkach ale przekonywająco.
Wszystko to odbywa się w LA, które wraz "ze swoimi 100.000 ulic" jest tutaj ważnym niemym bohaterem. Nocne światła, dźwięk silnika i skupiona, schowana w półmroku twarz Goslinga, towarzyszą nam przez większość filmu. Sceny te, zwykle wyciszone za to zilustrowane doskonałą ścieżką dźwiękową towarzyszą nam przez cały film i są niemalże poetyckie.
W filmie mamy całe spektrum emocji od pogardy po miłość (która okazuje się być to jedyną, acz niespodziewaną). Sceny przemocy są dość ostre ale osadzone w wiarygodnym kontekście, nie odrzucają jak to ma miejsce w setkach innych filmów, w których najpierw się rozlewa hektolitry krwi, a potem pisze scenariusz. W "Drive" wszystko jest uzasadnione, na miejscu. Nic bym nie dodał i nic nie ujął.
Coś w "Drive" jest z Michela Manna, Gosling ma coś z Jamesa Deana, a całość z powodzeniem mogłaby być adaptacją klasycznej tragedii.
I a propos tragedii, "Drive" jest scenariuszem literackim i mam nadzieję, że gdzieś uda mi się kupić książkę.
Gorąco polecam, wybierzcie się do kina - najlepiej takiego w którym siorbacze Coli i pożeracze popcornu, nie zepsują wam odbioru.