Ten film to najlepszy przykład (ostatnimi czasy) czystego i bezkompromisowego TALENTU reżysera. Przecież historia jest prosta, wręcz prostacka. Kalka na kalce. Brutalność podkręcona absurdem - nic, czego nie pokazałby 10 lat temu Tarantino. Ale ten film tak diabelnie dobrze się ogląda jak dawno cokolwiek w kinie.
Po pierwsze muzyka. Tu nie ma nic dodania, morze pozytywów już jest w internecie na temat Martineza i głównie "Nightcall" Kavinsky'ego.
Druga rzecz - zdjęcia i montaż: sceny między Irene i Driverem to rzuconych dosłownie kilka prozaicznych zdań o niczym, a ile w poszczególnych ujęciach napięcia i emocji? Aktorzy rewelacja, fakt, ale to długie ujęcia, zbliżenia zrobiły z "Drive" wręcz romantyczny(!) film. Dla odmiany sceny pościgów, morderstw, mafijnych rozgrywek są zmontowane dynamicznie, na zimno i "bezlitośnie" jeśli chodzi o szczegóły - tak jak być powinno, żeby z zapartym tchem oglądać sceny akcji.
Klimat jest świetny, momentami Lynchowski z symbolami i niedopowiedzeniami. Fabuła spójna, logiczna i konsekwentna - nie rozumiem czestych zarzutów, że dużo tu rozwiązań deus ex machina.
Właściwie nie ma się czego doczepić, najlepszy film od bardzo dawna w kinie. Prosta historyjka którą zwaliłaby większość twórców, tu jest poprowadzona po mistrzowsku.