Niewątpliwym atutem filmu jest jego klimat, uzyskany dzięki zdjęciom, muzyce i grze aktorskiej głównego bohatera. Z jednej strony, trochę mnie zawiodła ta stylizacja na kicz i krwawą jatkę a la Tarantino, ale z drugiej strony… Trzeba przyznać, ze to celowy zabieg. To jeden z możliwych sposobów uzasadnienia całej treści, która bez takich środków wyrazu, była by banalna. Celowe zestawienie sprzeczności, spokoju i koncentracji z napięciem, romantyzmu z brutalnością otoczenia i przemocą, cichej tajemniczości głównego bohatera z gadatliwością reszty... To kieruje fabułę w stronę przestrzeni irracjonalnej. I to właśnie buduje klimat. Oglądając film, nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że wszedłem do fikcyjnego, urojonego świata szaleńca a oglądane obrazy, są wizją z jego świata psychicznego. Polubiłem tego szaleńca. Zainteresował mnie i choć jego poczucie estetyki czasem wykraczało poza granice dobrego smaku, było uzasadnione. A to w tej sytuacji najważniejsze! Nie, nie uważam tego filmu za arcydzieło. Daję 7/10, bo to nie do końca moje klimaty. Ale uważam, że pomysł trzeba docenić. Szczególnie w dobie produkcji masowej papki filmowej…