No, w końcu mogłem obejrzeć jakiś film z tegorocznego oscarowego sezonu. Do "Revolutionary Road" podchodziłem z wielkimi nadziejami, gdyż widziałem każdy film Mendesa i każdy był znakomity. I nie zawiodłem się na szczęście. Scenariusz, w przeciwieństwie do pustych komedii romantycznych, nie pokazuje cudnego życia przed ślubem, tylko realne spojrzenie na to co się dzieje po nim, dekonstruując mit "i żyli długo, i szczęśliwie". Podobało mi się bardzo realistyczne podejście do tego tematu, również do konformizmu, któremu ulega główny bohater, a właściwie to wszyscy, poza April. Ważnymi postaciami stają się sąsiedzi głównych bohaterów, którzy są właściwie tacy jak Frank. W szczególności bohaterka grana przez Kathy Bates, swoją drogą strasznie kojarząca się tutaj z moją babcią :P Tutaj warto zwrócić uwagę na ostatnią scenę. Wielkie wrażenie robi scenografia filmu, udało się świetnie odwzorować klimat lat 50-tych Ameryki i chyba z wszystkich trzech kategorii, w których nominowano "Drogę do szczęścia", tutaj ma największe szanse na wygraną. Równie znakomite są zdjęcia Rogera Deakinsa, chyba jedne z jego lepszych w karierze. Czytając recenzje nie bardzo zrozumiałem czemu narzekano na to, że film jest za chłodny. Po obejrzeniu już zrozumiałem. Zabrakło tutaj tej przestrzeni i lekkiej ironii co w "American Beauty", czasem można się poczuć klaustrofobicznie. No i, jakby nie patrzeć, gdyby nie lepiej napisany scenariusz (rewelacyjne dialogi!) i obsada, to mogłaby z tego powstać zwykła obyczajowa nowelka stworzona dla telewizji. Aczkolwiek te wady szybko znikają, gdy zwróci się uwagę na aktorstwo. Mendes zawsze rewelacyjnie prowadził aktorów i tutaj muszę po raz kolejny przyznać, że każda rola była świetna. Leonardo DiCaprio i Kate Winslet są FENOMENALNI! W scenach, gdy zachowują się jak każde zwykłe małżeństwo, widać między nimi chemię, a w momentach, gdy się kłócą, po prostu trudno nie uwierzyć, że to tylko plan zdjęciowy. Jest to jeden z najciekawszych pojedynków aktorskich, który IMO minimalną przewagą wygrywa żona reżysera. Ta aktorka jest niesamowita, jeszcze nie widziałem roli, w której nie zagrałaby min. znakomicie. Stworzyła tutaj kompletnie inną postać od swych kokieteryjnych dziewczynek w "Zatrutym piórze" czy w "Zakochanym bez pamięci". A drugi plan nie jest wcale gorszy! Kathy Bates idealnie się wcieliła w taką trochę sztuczną starą babę, a jej okrzyki powitalne w stylu "ju-huuuuu!" mnie rozbrajały :D Niesamowitą rolę zagrał Michael Shannon, pojawia się tylko w dwóch scenach, ale w każdej z nich powala. Mimo wszystko trochę szkoda, że nominowano go do Oscara zamiast Brada Pitta za "Burn After Reading" ;) Albo można by wywalić Philipa Seymoura Hoffmana (to genialny aktor, ale ile można go już nominować? :P ) i wsadzić obu ;) Reszta obsady również znakomita, mimo, że już nie tak znana. Cóż, mimo, że trochę tu za mało przestrzeni, to jednak jest to dalej znakomity film, który niesamowicie wciąga i kompletnie nie rozumiem złych komentarzy amerykańskich krytyków, gdyż to nie jest taki o sobie filmik, który można oglądać beznamiętnie, wpierdalając przy tym popcorn. Piękne pożegnanie amerykańskiego snu. 8/10