(Dobrze, że już zniknęła ta reklama filmu jako tapeta portalu, bo się można było pochorować.)
Film niewątpliwie trzepie po berecie, a zarówno w trakcie oglądania, jak i potem, można sobie zadawać pytanie - jak oni to właściwie robią? Kino coraz skuteczniej odtwarza na ekranie psychologiczne niuanse, wkracza w strefy intymne. To takie nowoczesne efekty specjalne. Z pewnością aktorstwo ma tu najwięcej do powiedzenia.
Z filmu, poza wrażeniem ogólnym, w pamięci najmocniej pozostaje parę scen (spoilery poniekąd nastąpią). April przedstawia swój pomysł wyjazdu do Paryża - aby Frank mógł poczuć radość życia, co jej zdaniem jest jedyną szansą dla ich małżeństwa. Wygląda to bardzo przekonująco i prawdziwie. I mądrze. Pod koniec filmu mamy jednak inną scenę, niezwykle mocną, odkrywającą całą beznadziejność ich sytuacji - rozmowy przy stole, gdy April próbuje zainteresować się pracą Franka, lecz po chwili okazuje się, że to daremne starania. A w dodatku jasne jak słońce staje się, dla nas i także chyba dla April, że nie do przezwyciężenia jest jej żal, że inaczej niż Frank - ona nie ma niczego, w czym jest dobra. W międzyczasie, scena lunchu z bossem, fantastyczna, w której Frank poddany jest próbie na okoliczność, czy wie, czego chce. Z kim chce grać w jednej drużynie, z April czy z... samym sobą?
Oskar dla DiCaprio byłby, moim zdaniem, nie od rzeczy, choć nie widziałem konkurencji.
Chyba jednak tylko 7/10, bo ciągle mnie trochę mdli od kremowej promocji.