Jedyne co mam temu, skądinąd bardzo porządnemu, filmowi do zarzucenia to
pewien brak oryginalności. Widziałem to już i w "American Beauty", i w
"Godzinach", i w "Małych dzieciach", a także w "Daleko od nieba". Między
innymi, należałoby dodać... Dlatego ten obraz, tak bardzo konsekwentny w
demitologizowaniu amerykańskiego czyśćca klasy średniej, nie zaskoczył
mnie niczym i oglądałem go chłodnym okiem. Samotność, szamotanina
głównych bohaterów, w efekcie tragedia na przedmieściach - wszystko
łatwe do przewidzenia. A mimo to film warto zobaczyć, bo to po prostu
kawałek dobrej filmowej roboty, bardzo ładnie także zagranej i
sfotografowanej. I jest tu jeszcze ten niesamowicie uważnie rozegrany na
drugim planie wątek sparaliżowanego strachem przed jakąkolwiek zmianą
małżeństwa Campbell. Zresztą w filmie są niemal wyłącznie ofiary. I
żadnych zwycięzców. Ale to już wynika z definicji. Bardzo mocne
ostrzeżenie przed zamknięciem się w skarlałych marzeniach. Tylko kto tak
naprawdę ma odwagę, aby żyć całkiem na przekór?