Pierwsza myśl, gdy siedziałam w kinie na tym filmie była taka, że kilka lat temu siedziałam w tej samej sali kinowej oglądając bardzo podobny film: "American Beauty". Gdy wróciłam do domu okazało się, że moja pamięć mnie nie zawiodła. Ten sam reżyser, ten sam temat i bliźniaczo podobna muzyka. Wydaje mi się, że Sam Mendes obsesyjnie uczepił się tematu braku komunikacji w rodzinie, a ściślej w małżeństwie. Finał jest zawsze taki sam, śmierć jednego z współmałżonków. Owszem, brak porozumienia we dwoje jest jednym z największych problemów, przed jakimi staje się rozpoczynając wspólne życie. Rezygnacja z marzeń to drugie. Ale czy warto się nad tym pastwić po raz kolejny - nie wiem.