Podejrzenie, że nasza codzienna egzystencja jest ledwie namiastką prawdziwego, pełnokrwistego życia, które gdziesz tam na nas czeka. Gdzie to jest? Gdzie jest to czarowne miejsce zamieszkiwane przez wspaniałych ludzi? Ach... Paryż! Mityczne miasto miłości i radości, kochankow i wina. Tam osiagniemy pełnię, tam w końcu zaczniemy wszystko od nowa, bedziemy żyć tak, jak na to naprawde zasługujemy.
Przypomina mi się (jakoś) "Podróż" Dygata, "Układ" Kazana, "Buszujący w zbożu" Salingera, nawet "American Beauty" Mendesa.
Tam dobrze, gdzie nas nie ma... tam czeka na nas prawda, miłość i szczęście. Pełnia.
Pelnia zycia zamieszkuje Paryż. Czy aby wszyscy paryżanie o tym wiedzą?
No właśnie, mamy wielowarstwowy film. Z wierzchu mamy amerykańskie przedmieście i jego duchotę, zaklamanie, schematyzm, dla nas niewiele z tego wynika.
Ciekawszy jest watek ucieczki - Paryz, choroba psychiczna, samobójstwo. Ten sam motyw, z kilku ujęć. Myślę, że identyfikując sie z bohaterami filmu, trudno nie popaść w przygnębienie. Ale czy tylko po to powstaje taki obraz, żeby się z kimś na siłę utożsamić ? Może lepiej przejrzeć się w nim, zobaczyć swoje niedoskonałości, żeby trochę odmienić widzenie świata ? Jeśli ktoś potrafi uchwycić bezsens wszelkiej ucieczki - to dlaczego nie potrafi w to uwierzyć ? Może warto. Jeśli film nie pokazuje gotowych rozwiązań, reżyser nie klepie po ramieniu na pocieszenie, nie znaczy wcale, że uwziął się, żeby ciebie i mnie pognębić. Może znaczy że mówi "zastanów się chłopie, czy chcesz dalej to tak ciągnąć". To jest ta chwila i to miejsce, żeby wszystko zmienić !