poruszajaca historia o poszukiwaniu szczescia, i o niemocy wyjscia z oopersji. szokujaca opowiesc.
kto, wg was, zawinil w wiekszej mierze ? bo to, ze wina znajduje sie po obu stronach, to juz wiemy. tylko kto bardziej przyczynil sie do tak tragicznych skutkow ?
Zawiniła April.Mieli piękne życie, dom wokół przyroda, zdrowi ładni, zarabiał, ładne zdrowe dzieci.Czego szukała ? Zapragnęła być gwiazdą ?
Zniszczyła rodzinę.
Absolutnie sie nie zgadzam z tą wypowiedzią.. April mimo otaczających ją ludzi czuła sie totalnie samotna, udawała przykładną żonę, matkę, a jej dusza krzyczała z rozpaczy... To historia o zatraconych marzeniach... jest scena kiedy April mowi do swojego męża o tym jak kiedyś on chciał podrozowac, o tym jak miał marzenia, i to wszystko gdzieś zniknęło..zatraciło się na rzecz szarej rzeczywistosci.. Mowila do niego 'wyjedzmy' , chciala pracowac, spelniac sie... natomiast Frank wolal wieśc zycie jak dotychczas.. Jako młodzi ludzie wyobrazamy sobie ze tak wspaniale bedzie miec rodzine, coroczne wakacje , piekne dzieci... ale to wszystko tak pieknie wyglada tylko z boku. Kazdy czlowiek potrzebuje by być szczesliwym oprocz zaspokojenia podsatwowych potrzeb, takze akceptacji, milosci i samorealizacji. April byla typową kurą domową = sprzątanie, gotowanie, dzieci... i w kolko to samo. W ich zwiazek wkradla sie rutyna. Nawet nie wiedziala ze jest zdradzana przez Franka. Stała się ofiarą błędnego koła i nie widziała juz z niego wyjscia. Polecam film o podobnej tematyce (zreszta tego samego rezysra) American Beauty.
american beauty polecam rowniez bardzo goraco jak i ten film. doprawdy kino wybitne, a kto zawinil? powiem tak... tak malo jest tutaj odpowiedzi, bo zawinili... oni. wszystko mozna odebrac dwojako, kazdy po czesci mowi prawde i kazdy ma racje. myslalem, ze jako facet, bede trzymal strone meza, ale gdy zona mowila co ja boli rozumialem ja doskonale. masakryczny film i przestroga dla nas, mlodych. ja tez uwazam, ze trzeba zawsze mowic prawde i rozmawiac ze soba, bo to podstawa, ale kiedy mowila do niego, zeby po prostu przestal do niej mowic, rozumialem ja doskonale i wez tu badz teraz madry. film mnie zniszczyl!
Zgadzam się z aniolecek, myślę że Frank wolał swoje wygodne życie i ciepłe gniazdko, bał się zmian. April natomiast pragnęła odskoczni, nie chodziło nawet o sam wyjazd on był dobrym pretekstem, aby Frank zauważył, że coś "nie gra". Oboje zgubili się w swoich wyobrażeniach o życiu, a ono jak zawsze okazało się brutalne i nie takie jak w marzeniach...
No wiec po przeczytaniu kazdej z powyzszych wypowiedzi i waszych odczuc i zdan, pozwole wyrazic sobie swoje. Mimo wszystko i uwierzcie mi, z reka na sercu, obiektywnie - uwazam ze zawinila April.
Nie zrozumcie mnie zle. Frankowi daleko bylo do idealu. Baaardzo daleko.
Niemniej jednak on sie staral, caly czas - od pierwszej sceny - chcial dobrze, chcial pomoc ZOnie, pocieszyc, porozmawiac o tym; nie mowie o jego rekacji na odpowiedz Zony ktora oczywiscie byla zla i dalej bylo duzo takich w jego wykonaniu, ale mowie skad wyplywa wina jednak.
A ta sytuacja to tylko poczatek. Wezmy prawdomownosc. On jej powiedzial o zdradzie, byl szczery - ona nie. Popatrzcie ile razy go zranila i co mu mowila, za jeden przyklad ze go nie kocha, ze jest tylko chloakiem ktry ja tam oczarowal kiedys na imprezie, ze mezczyzna nigdy nie bedzie.
Pozniej gdy myslimy ze nastapila zmiana i poprawa - znow nieszczerosc.. ktora sie tragicznie skonczyla...
film bardzo wstrzasajcy i prawdziwy...
genialne kreacje aktorskie i silna przestroga...
Jedyną winą April było to, że chciała być szczęśliwa. Chciała się realizować, rozwinąć skrzydła. Sytuacja w jakiej się znalazła, spowodowała, że czuła wokół siebie wszechogarniającą pustkę. To ta tak zwana depresja kur domowych. Co z tego, że Frank zapewniał jej warunki do życia, że chciał rozmawiać, pocieszać, skoro jedyne czego ona pragnęła było odmienić ich monotonne życie, żeby móc się nim cieszyć i przeżywać pełną piersią. Pragnęła wyzwań, a życie jakie wiodła żadnego przed nią nie stawiało. Frank wydaje się być zupełnie głuchy i ślepy w swoim gadaniu i pocieszaniu. Doszedł w życiu do takiego punktu, który daje mu satysfakcję, jednak gdzieś po drodze zagubił umiejętność dostrzegania April, jej pragnień i tego, że jest nieszczęśliwa. Nie chciała być częścią idealnej rodzinki z przedmieścia, którą on sobie wymarzył, a jednak mimowolnie stała się nią. Widział jak bardzo chciała wyjechać, a jednak zrezygnował z tego, całkowicie pogrzebując jej nadzieję na odmianę losu.
Tak oczywiście że April pragnęła szczęscia , a Frank zaprzepaścił to w jej oczach ale jak sobie uświadomił że jest ona gotowa zabić własne dziecko by TO osiągnąć - musiał ją powstrzymać. To świadczy o jej egoiźmie
Jedyny głos rozsądku w tym filmie to nikt inny tylko wariat John, który zadał jedno ważne pytanie "Czy we Francji nie rodzą się dzieci?". Myślę, że April podjęłaby się tego wyzwania bez kłopotu, gdyby miała wsparcie we Franku. Jednak dla niego posiadanie kolejnego dziecka to jednoczesne porzucenie marzeń. On zadecydował, w ogóle nie licząc się ze zdaniem April, nawet z nią o tym nie rozmawiał. Myślę, że po tej decyzji Franka, April wpadła w głęboką depresję, widać to choćby po tym jak zachowała się następnego dnia po kłótni. Sztucznie odgrywała swoją rolę szczęśliwej żonki, czuła się jak pionek. Jedyne nad czym miała jeszcze kontrolę było jej ciało, dlatego dokonała aborcji, żeby się sprzeciwić Frankowi, żeby w końcu ją dostrzegł. Ludzie w depresji mogą dokonać różnych dramatycznych czynów. Mogą targnąć się na swoje życie, na życie współmałżonka itp. Ona wybrała aborcję. A Frank nic nie zrobił, żeby temu zapobiec, kompletnie nie miał pojęcia co się dzieje w głowie jego żony kiedy podawała mu jajecznicę na śniadanie ze sztucznym uśmiechem.
Pytanie czy wyjazd do Paryża by coś zmienił? Ona by wtedy pracowała tak jak on w Ameryce, a ten by udawał, że siedzi w domu.
Dla mnie on był głównym złym, a jej współczuję, bo też chciała szczęscia i podczas przygotowań do swojej wyimaginowanej podróży wreszcie była zajęta czymś innym niż tylko domem.
Spójrzmy na to z innej strony.
Wszyscy mamy jakieś plany i marzenia. Frank wpadł w rutyne i się zatracił. Stał się następnym pionkiem i tak samo ubranym facetem jak wszyscy mieszkańcy. April przypomniała mu o jego marzeniach z dawnych lat, dzięki niej przypomniał sobie o czym kiedyś marzył. Lecz po otrzymaniu awansu jego marzenia się zmieniły. Marzenie o Paryżu to Utopia. Co za różnica czy zacznie się od nowa tu czy tam. Trzeba odnaleźć szczęście w sobie. Frankowi zaczęło się podobać w pracy i sam stwierdził, że jest to nawet interesujące. On Kochał swoje Dzieci, ona nie. On odnalazł szczęście w tym miasteczku, Ona nie potrafiła. Głos paradoksalnie chorego psychicznie człowieka wybrzmiewa tutaj jako jedyny rozsądny głos. Podczas ostatniej wizyty potwierdził, że sam współczuje najbardziej temu dziecku (nie bedzie kochane przez matkę) i współczuje Frankowi żyć z taką żoną. Co to za żona co nie kocha męża i jeszcze tak z nim postępuje. April jakby wpadła obsesję na temat Paryża. Tam by było dokładnie tak samo jak tu. Utopia - świat, gdzie żyła April. M.in. dlatego nie cieszyła się z NICZEGO co mogło dać jej tyle szczęścia.
Żadna... Nie możemy patrzeć subiektywnie na każdego z nich. Codzienność i nie zrealizowane marzenia były przyczyną tragedii. Ten film przeraża swoją codziennością, zatraconymi marzeniami, nieudaną ucieczką od tego co zwykłe, przyzwyczajeniem, wypruciem z uczuć.
Tym ostatnim najbardziej - to samo widziałem w American Beauty... Kiedy uczucie po prostu umiera samo z siebie, które sprowadzone jest na ziemie konfliktami, podziałami, różnicami. Umiera śmiercią naturalną. Chyba gorsze jest to od zdrady, nienawiści... Obojętność jest tragedią w życiu prywatnym. Mam nadzieje, ze nigdy mnie to nie spotka...
warta uwagi jest scena, z poczatku filmu, kiedy April patrzy na swojego, jeszcze wtedy, przyszlego meza i mowi, ze nigdy nie spotkala tak pasjonujacego, ciekawego mezczyzny. A Frank wcale nie chcial byc ciekawy, chcial wiesc normalne zycie. Ta cala jego otoczka kim to on nie chcialby byc i jakie ma marzenia i zamiary to zwykly bajer by uwiesc April. No i ja zlapal na to. A pozniej przyszlo rozczarowanie.
Nie rozumiem tego użalania się nad April. Wszak jej życie naprawdę nie było najgorsze na świecie. A że nie mogła realizować swoich marzeń? Cóż, marzenia są po to w głównej mierze, żeby były marzeniami. Każdy je ma i każdy z czegoś w życiu zrezygnował, coś zmienił, bo tego wymagały okolicnzości. Zresztą co to by było za życie, gdyby wszystko działo się po naszej myśli. April w swoim egoiźmie nie dorosła do roli matki. NIc, absolutnie nic nie usprawiedliwia osierocenia dzieci - bo przeciez zdawała sobie sprawę, iż jej samodzielna aborcja moze się skończyć źle.
Piszecie, że poświęciła swoje marzenia i pasję, ze była samotna i się dusiła w swoim małym światku (choć to od niej zależało jak ten światek będzie wyglądał i w czym znajdze nowe wyzwania)....po prostu tak jej było wygodniej. Zrzucić winę na męża, świat, ze tak "podle" się z nią obeszli...ale niespodzianka - każdy jest kowalem swojego losu - dzieci same na świat nie przyszły. Jak się zachciało być dorosłym to trzeba ponosić tego konsekwencje. Do końca w jej przekonaniu była ofiarą losu. A tak naprawdę ofiarą są jej dzieci, które muszą ponosić konsekwencje niedojrzałości rodziców.
nie no aż się zarejestrowałam, musiałam skomentować.
Wszyscy piszecie tu i w drugim gigantycznym temacie kompletne dyrdymały, chociaż niektórzy jedynie PO CZĘŚCI mają rację.
Faktycznie, jedynym głosem rozsądku w tym filmie był człowiek - przez społeczność zakwalifikowany do psychicznie chorych, dlaczego? Dlaczego w momencie jak Frank i April chcieli realizować marzenia nadawali na tych samych falach co ten 'szaleniec'? Dlaczego nikt nie widzi, że ten film odwzorowuje życie każdego który obejrzy ten film? Wszędzie są dokładnie tacy sami ludzie: współpracownicy Franka, którzy patrzą się na niego jak na debila gdy ten chce cokolwiek w swoim życiu zmienić. Sąsiedzi tak samo. Wszyscy. Nikt nie ma na tyle odwagi aby coś w swoim życiu zmienić. Wszyscy wiedzą, wszyscy czują, że nie są z osobami, z którymi chcieliby być, że nie mają pracy, która daje im satysfakcję? W tym filmie nie ma postaci negatywnych czy pozytywnych, wszystkie postacie są tragiczne. I pokazuje im, w jakim stopniu i Wy jesteście tragiczni.
Ostatnie sceny pokazują tzw. 'wisienkę na torcie'. Każdy wie, że równie dobrze taką April mógł być każdy z tego filmu, tylko wszystkim zabrakło 'jaj' żeby faktycznie coś zmienić, bo ona to właśnie zrobiła. Jedynie ona w tym filmie miała szansę być szczęśliwą, a wiecie dlaczego? Bo była konsekwentna, odważna i stanowcza. Zgubiło ją to co gubi innych ludzi każdego dnia, każdy ma inne słabości.
I powiem Wam szczerze, wcale jej się nie dziwię, nie neguję jej, może jej nie popieram aczkolwiek doskonale ją rozumiem.
Napisałam to trochę chaotycznie, może skupię się na postaciach konkretnych tak będzie lepiej:
Frank - tchórz nad tchórzami, 'mężczyzna bez jaj'. Chce wszystkich uszczęśliwić, owszem, może i się stara, ale czym? Rozmową? Bo czynami to tak nie do końca. Człowiek, który kurczowo trzyma się przeszłości i teraźniejszości, tak jakby jutro miało nigdy nie nadejść. Pogodzenie się ze swym losem to jak zwierzę zamknięte w klatce, i chociaż April otworzyła zamek od klatki, on nawet nie otworzył drzwi. Człowiek, który za wygodne uznał pójść w ślady utartych i bezpiecznych śladów rodziców, sąsiadów i reszty społeczeństwa. Dom, praca, dom, praca. Błędne koło, brak marzeń, najgorsze co może być. Większość ludzi tak właśnie robi, dlatego tak wiele ludzi go broni, bo tak bardzo ich przypomina. To człowiek który w swoim otumanionym i pustym już umyśle bez nadziei rysuje z udawaną namiętnością komputerek na chusteczce. To człowiek, który przez chwilę widział to szczęście przed sobą razem z żoną, który zrezygnował od razu gdy pojawiły się pierwsze konsekwencje: twarze znajomych ludzi wpatrujących się w niego jak w szaleńca, wizja awansu, kusząca, bo przecież - mogło się COŚ zmienić. Tak naprawdę, ludzi, którzy postanowili coś zmienić jest masa, a tych którzy złapali pierwszą złudną okazję już za pierwszym razem jest mniej, bo Ci pierwsi nie zdążyli się nawet ruszyć żeby coś zmienić, gdy znów wszystko wraca do normy a oni godzą się na swój los.
Frank nie był szczery - mówiąc żonie o zdradzie. On był zwyczajnie okrutny. Chciał, aby żona COKOLWIEK poczuła, 'co z tego' że ją rani? Łatwiej zranić niż uszczęśliwić, żeby cokolwiek czuć. Dlaczego April nie powiedziała? Proste, ona nie chciała go ranić, w swoim beznadziejnym postanowieniu poświęcania się jak Matka Teresa z Kalkuty osiągnęła szczyt. No i najgorzej skończyła, o czym później.
Frank chciał uszczęśliwić żonę.. i siebie. Niestety nei ma złotego środka. Tu jest typowy dowód tego, że aby dać komuś szczęście, trzeba najpierw samemu je mieć.
To co mi się nie podobało, to to, że faktycznie zrobił jej to dziecko celowo, że nie chciał aby usunęła ciążę, a potem miał do niej pretensje (i również chciał ją celowo zranić) że nie usunęła ciąży kiedy był na to czas.
April - siostra miłosierdzia, pokutnica, mimo wszystko najnormalniejsza ze wszystkich pomijając 'szaleńca' - syna Heleny. Jedyna, która miała 'jaja'. Nikt sobie nie zdaje sprawy, ile kobieta musi wytrzymać, tu było dokładnie pokazane, April jako przykładna żona, która musi zadowalać męża. April, która musi się sprawdzać jako matka, bo ojciec jako zarabiająca głowa rodziny stoi przy oknie i nadzoruje czy wszystko gra. I wreszcie April, udowadniająca całemu otoczeniu, że kręci głową rodziny w odpowiednią stronę. Nie pokazali April - kobiety - samej dla siebie, bo ona straciła siebie w momencie, kiedy mąż brutalnie poinformował ją w kłótni, że jest beznadziejną aktorką. Wtedy popełniła swój największy błąd,pierwszy raz poddała się wtedy czyjeś woli, poświęcając część siebie, myśląc, że ta druga osoba to doceni. Może i by doceniła, gdyby ta druga osoba sama była szczęśliwa, ale nie była i w ten sposób błędny krąg się zamyka.
Film doskonale pokazuje jak wiele jest ludzi i sposobów 'radzenia sobie' z problemami. April zwyczajnie budowała dookoła siebie mur, aby nic się do niej nie przedostawało. Niestety jest to rozwiązanie najbardziej zgubne ze wszystkich, co zresztą zostało pokazane. April zabarykadowała się ze swoim poświęceniem, żalem do świata, niespełnieniem, nie dając ujścia ani własnym pragnieniom ani dojścia pragnieniom innych. Taka osoba po pewnym czasie nie myśli racjonalnie. Nawet dialog już w pewnym momencie nie wychodzi. Ze strony męża nie widziała ani 100% aprobaty ani 100% dezaprobaty jej pomysłu. Po części zdawała sobie pewnie sprawę, że Paryż to mrzonka, że taki Paryż można znaleźć i w zaciszu ich domu.
Tu nie chodzi o to, że osierociła 2 dzieci. Nie popieram tego, ale kto popera samobojców? Nikt. No właśnie. Ale przychodzi taki moment, granica jest naprawdę cienka, czujesz to koło i nie potrafisz z niego wyskoczyć. Widzisz tylko jedno rozwiązanie. Bo skoro czepiałeś/czepiałaś się wszystkich innych tak kurczowo i nie wychodziło, to TO na pewno się uda. Wiem co mówię. Sama cieszę się, że tego nie zrobiłam. Tak czy inaczej nikt nie może nikomu mieć za złe, że pomyślał o sobie. Pomimo tego, że rezultat był tak tragiczny.
Do tej pory zdawała się na racjonalne myślenie męża, kiedy dostrzegła, że nie tędy droga i sama postanowiła coś zasugerować, została potraktowana przez najbliższych tak jak syn Heleny - jak kobieta niezrównoważona, egoistyczna, którą nigdy nie była. Ona jedyna wiedziała, lub być może jedynie podświadomie czuła, że szczęście można dawać dopiero wtedy kiedy samemu się chociaż trochę je odczuwa. Byc może jej szczęście byłoby szczęściem męża, gdyby ten się realizował, gdyby nie przychodził taki zmizerniały do domu... ona dawała mu możliwości, pokazywała jak on może ją uszczęśliwić. Problem tkwił w tym, że Frank jak każdy człowiek oszukuje siebie, aby oszukać innych.
Reasumując. Marzenia nie są po to, aby POZOSTAŁY marzeniami. Marzenia są po to, aby je spełniać. Religię mamy po to, aby namacalnie się przekonać na czym polega wiara, taka sama wiara ma dotycznyć naszych marzeń. Tak samo oczywiste POWINNO dla nas być, że każdy ma swoje życie w swoich rękach, i żadne tchórzliwe zachowanie nie usprawiedliwi tego, że z tego nie korzystamy, choćby nie wiem jak wspanialomyślnymi uczynkami, poświęceniami było usłane.
Jedynym normalnym człowiekiem w filmie był syn Heleny. Puściły mu wodze, nie patrzył na nic. Po prostu działał, robił. Tak powinno wyglądać życie. Problem w tym, że większość społeczeństwa inaczej to pojmuje, i zamyka takich ludzi w psychiatryku. Żałosne. Idealne przedstawienie społeczeństwa to sąsiadka Weelerów i Helena - ludzie, nie dość, że identyczni jak Frank, to jeszcze z charakterem tzw 'psa ogrodnika'. Płacz sąsiadki, gdy dowiedziała się, że sąsiedzi wyjeżdzają odzwierciedla wszystko. Przed nikim nie powie, o co chodzi naprawdę.
Wszystko zamiatają pod elegancki dywanik.
Film był o życiu: szczęściu, marzeniach i tchórzostwie. Uważaj na marzenia, bo mogą się spełnić.
PS. Pisząc, że powinna być szczęśliwa, w sytuacji jakiej się znalazła. Owszem, powinna, a Wy jesteście? Hmm dlaczego nie? Bo taka wiedza nie jest przekazywana z pokolenia na pokolenie, taką wiedzę z reguły posiadają już dopiero uznani za szaleńców. Chodzi o każdy dzień, o to, żeby widzieć chociaż trochę szczęścia w codzienności, w zwykłych czynnościach. Gdyby któreś z nich chociaż przez chwilę tak się poczuło, a poczuli się tak raz, natchnięci nowym pomysłem, następuje tzw reakcja łańcuchowa. Wszystko staje się łatwe, dużo rzeczy się wtedy udaje. W przypadku Franka i April, Frank otrzymal awans. I na tym etapie zazwyczaj wszyscy kończą. Łapią pierwszą lepszą okazję. Nie patrzą na to z perspektywy próby danej przez los o pozostawaniu w kierunku, który się obrało. Dodatkowo powrócił strach, i kolejne koło się zamknęło. Ok za dużo jak na pierwszy post. Basta. Tyle o życiu :)
Dziękuję Ci lunatyczkoo ;) Oszczędziłaś mi mniej więcej godzinę snu (a może i więcej) :)
Lepszego podsumowania tego filmu, a jestem tuż po jego obejrzeniu, nie mógłbym sobie wyobrazić. Każdy powinien przeczytać te słowa i je przemyśleć, ponieważ są moim zdaniem trafione w punkt, niezależnie od tego, co każdy sobie tam o tym wszystkim myśli. Śmiem twierdzić, że tak czy siak nie każdy będzie w stanie je zrozumieć i nie każdy weźmie je do siebie, bo tak jak różni są ludzie, tak różna jest ich wrażliwość. Tego się na pewnym etapie zmienić nie da. I wcale nie chodzi o to czy ktoś jest bardziej czy mniej bystry, czy ktoś przeżył więcej czy mniej.
Ten film powinien zmuszać do myślenia... i zmusza. Dla jednych ważniejsze będzie czucie i wiara, a dla innych szkiełko i oko. Znajdą się również tacy, którzy będą rozdarci pomiędzy tymi dwiema postawami... ale to będzie znaczyło tylko tyle, że wciąż poszukują.. proporcji lub jeszcze czegoś innego... I to chyba tyle. Gotowego przepisu na życie nie ma. Na całe szczęście...
trudno dodać cos do tego swietnego podsumowania lunatyczki - jednak spróbuje:)
kurcze, ten film można odniesć do tylu różnych sytuacji życiowych
Dajmy na to ja - facet 25 lat i na II roku drugich studiów, bo tak jak April uznał, że "to nie to", "nie chce tak żyć", "nie chcę tego robić", "chce coś zmienić". Śmiałem się do siebie oglądajac film - kiedy ogłosiłem znajomym, że zaczynam życie od nowa, że chce studiowac to co naprawdę mi się podoba patrzyli na mnie z politowaniem tak jak znajomi April i Franka na wiesc o ich wyjeździe do Paryża.
Ale wiecie co jest straszne? Nie wiem czy to chwilowe zmęczenie czy frustracja (bo przecież kiedy inni zaczynają sie urządzac ja wciaz zyje/wegetuje na garnuszku mamy i wg polskich norm jestem nieudacznikiem), ale zaczynam znowu czuć że "może to nie to". A co jeśli i ja i April jestesmy po prostu marzycielami, w dodatku niedojrzalymi emocjonalnie, niezdecydowanymi, którzy chcieliby schywtac 100 srok za ogon jednoczesnie, a skoro to niemozliwe, to i tak nigdy nie będą szczesliwi? Ja zaczynam się tak czuć i zaczynam myśleć o tym, by zejść na ziemię. Może to właśnie Frank miał racje? Po co bujać wiecznie w obłokach, po co się szarpac, po co walczyć? Może trzeba brac zycie takie jakim jest, bo jak powiedzial szef Franka "mamy w życiu tylko kilka szans"?
Zgodzę się z większością co tu napisałaś. Wydaje mi się jednak, że trochę za bardzo jako kobieta i jak się domyślam, poprzez pryzmat przeżytych własnych tragedii utożsamiasz się i skupiasz na April. Nie widzisz, być może bo nie chcesz, albo nadzwyczajnie nie rozumiesz Franka, trochę nie sprawiedliwie go demonizując. Myślę, że w tym filmie, tak jak w życiu nic nie jest czarne ani białe i tak jak wiele jest prawdy w tym jak scharakteryzowałaś April tak, przy postaci Franka nie byłaś obiektywna widząc w nim same negatywne cechy.
W tym filmie i w relacjach tych dwojga bohaterów nic nie jest oczywiste tak jak w życiu każdego z nas...
Prawdziwą tragedię w życiu miałam (na szczęście?) tylko jedną, i to jako nastolatka, czyli i tak te naście lat wstecz, piszę więc z perspektywy własnych (nie)zwykłych doświadczeń. Nie demonizuję Franka, ani nie faworyzuję w żaden sposób April, mylne wrażenie, oceniłam wszystkich z perspektywy tego czego się w życiu nauczyłam i co w rewelacyjnym ujęciu tego filmu zostało pokazane (nawet nie miałam nigdy problemu z facetami ani trochę podobnych do tych, które miała April z Frankiem). Uwierz mi, byłam jak najbardziej obiektywna, nie ma gorszego tchórza niż Frank, i żadne z jego posunięć nie usprawiedliwi tego co się w nim w głębi kryło i co nim kierowało.
Masz rację, że nic nie jest ani czarne ani białe, prawda zawsze leży pośrodku, dlatego tak właśnie opisałam Franka i April. To, że przy kimś może napisałam kilka zdań więcej nie oznacza że wolę lub nie wolę bardziej czy też mniej.
I mylisz się.. jest bardzo wiele rzeczy oczywistych, są też rzeczy niewyjaśnione i nieodkryte, co nie zmienia faktu że zawsze powinniśmy słuchać tzw 'głosu serca' czy też jak kto woli.. 'intuicji', 'siódmego zmysłu', 'przeczucia', 'głosu Boga'. Jak zwał tak zwał. Iść, działać, działać, działać....
Bardzo trafne i wyczerpujące podsumowanie, wiele dało mi do myślenia.
Odbiegając nieco od tematu, jedna tylko rzecz mi się bardzo nie spodobała, mianowicie wmawianie komuś, że tkwi w błędzie. Skąd pani/pan lunatyczka wie, że wszyscy tutaj wypisują dyrdymały. Według mnie dyrdymały to są informacje niezgodne z prawdą, brednie itp., mówimy tutaj o subiektywnych odczuciach co do filmu czy do postaci. Nie chcę tutaj nikogo pouczać jak się prowadzi na dyskusję, nic z tych rzeczy po prostu denerwuje mnie - coraz bardziej widoczne na fw - wywyższanie się i wszędobylskie "ja mam rację a nie ty". Można przecież powiedzieć "nie zgadzam się, moim zdaniem...".
Pani Lunatyczko - jedna uaga tylko: marzenia realizowane bez względu konsekwencje są tylko okrucieństwem wobec najbliższych. A czy Pani April choć chwile pomyślała czy jej dzieci sie odnajda w innym kraju - nie mówcie mi tu o szybkiej adaptacji dzieci do otoczenia. Bo to nie zawsze różowo wygląda.
I podtrzymuję sój osąd nic absolutnie niec nie usprawiedliwia samobójstwa April. Nie dostała swojej wymarzonej zabawki to pokazała kto tu rządzi. Szkoda, ze właśnie kosztem swoich najbliższych.
No i jeszcze prośba - prosze nie nazywac tego co pisze dyrdymałami.
Z góry dziękuję.
Dostałem w twarz treścią i przekazem tego filmu....
I niestety moja opinia jest odmienna od większości..
Pomijają fakt, że każdy z głównych bohaterów dołożył swoje 5 groszy, to dla mnie postacią bardziej toksyczną jest April. Jest osobą która przede wszystkim nie umie rozmawiać z drugim człowiekiem. Juz na początku filmu widzimy jak na krytykę męża odpowiada żeby się zamknął. Próbował porozmawiać cokolwiek od niej wydobyc aż ddoprowadziła go do wybuchu emocji. i takich scen podobnych było mnóstwo. Relacje między ludzkie polegają głównie na dobrej komunikacji, o mówieniu o swoich problemach frustracjach, oczekiwaniach. A ona postawiła wokół siebie mur przez który ledwo co widziała dzieci. Ile razy Frank przychodził i pytał się o co chodzi i czemu się tak zachowuje. Mnie osobiści dogłębnie poruszył sposób w jaki odzywała się do męża. Nigdby nie chciałbym usłyszeć podobnych słów od tak bliskiej osoby. Zwróćcie uwagę, żę on za każdym razem kochanie, najdroższa itp a ona go gasiła na każdym kroku. On przygadaywał jej tylko wtedy jak ona pierwsza to zrobiła. Jest ewidentnie osoba która się zagubiła i to powoduje że jest postacią najbardziej tragiczną. NIe wiedziała czego tak naprawdę chce, wiedziała jedynie, żę nie powinno to tak wyglądać. To zdecydowanie za mało. sama tak naprawdę nie zrobiła nic, nie wniosła niczego do ich związku z wyjątkiem absurdalnego pomysłu jakim był wyjazd do Francji. W czym ta Francja miała by niby im pomóc? Ucieczka od problemów w miejsce gdzie nawet nie znaja języka z pewnośćią by ich nie rozwiązała. Oboje bez pracy bez żadnych znajomych z dwojgiem dzieci i jednym w drodze. ktos tu napisał że FRank specjalnie zrobił dziecko. dla mnie brednie. NIe ma ani jednej sceny która by na to wskazywała. Wręcz przeciwnie był starsznie zaskoczony tą nowiną. Problem nie był w tym gdzie oni mieszkają problem był w nich. Frank był głosem rozsądku jak dla mnie. Z początku sceptycznie nastawiony, dla mnie z wiadomych i jasnych powodów, dał się Przekonać. Dla mnie swoistym kompromisem były słowa Franka, że wcale nie muszą jechać do Paryża aby Francję mieli tutaj. Że dzięki większym pieniądzom będą podróżować. Bądźcie realistami. Człowiek który nie potrafi sie odnaleźć nie znajdzie szczęścia nigdzie. Należy się cieszyć tym co mamy, dostrzegać pozytywy w normalnym codziennym życiu nawet jeśli oznacza ono poświęcanie się dla dzieci bo tak naprawdę dla męża ona się nie poświęcała...
Przepraszam za chaotyczna formę ale piszę szybko bo jestem w pracy.
PZDR
Niestety, nie sposób się z Tobą nie zgodzić. Problemem April było to, iż uwierzyła w to, że jest w jakiś sposób wyjątkowa (w czym zresztą po trosze utwierdzało ją jej miałkie podmiejskie środowisko) i jej mąż także (tylko musi mieć odpowiednie "warunki", żeby to w sobie odnaleźć – czemu nie w Paryżu, to takie romantyczne miasto). A niestety nie była i jej mąż też nie. I Paryż w niczym by tu nie pomógł.
To smutna historia o tym, jak nie udaje się pokonać własnych ograniczeń, ale w lęku przed prawdą o sobie szuka się przyczyn na zewnątrz – "winny" jest mąż, dzieci i wszyscy wokoło.
To okropne, co teraz powiem, ale to dobrze (UWAGA!!!!! SPOJLER), że umarła. Życie z takim człowiekiem to naprawdę pasmo udręki. A tak przynajmniej dzieci będą miały okazję doznać wreszcie trochę uwagi i miłości od ojca.
Najbardziej trafne i logiczne podsumowanie llcoolm, z którym najbardziej się zgodzę i utożsamię, chociaż nawet nad Twoją nad wyraz trafną wypowiedzią można by podyskutować! Pozdrawiam
Dla mnie tez ta opinia jest najtrafniejsza. Jako pragmatyka dziwi mnie przewaga opinii usprawiedliwiajacych April. Frank - byl prawdziwym facetem - zywicielem rodziny, kochajacym zone, dobrym rozmowca - nie bylo w nim grama patologii - nie pil, nie bil jej.. no moze ja zdradzal, ale jak juz napisalem - byl typowym facetem. A ona? Niespelniona artystka, ktorej padlo na mozg, nie kochala ani meza, ani dzieci i byla moim zdaniem takim typem osoby, ktore czegokolwiek by nie miala to by zawsze zrzedzila. Tak jak postac Franka imponowala mi spokojem i bylo mi jej zal z powodu zle ulokowanych uczuc, tak postac April mocno mnie irytowala - jak dla mnie byla ciezkim przykladem debilki, ktora powinna sie leczyc na paznokcie bo na reszte juz za pozno. Powinna dziekowac niebiosom, ze Frank wytrzymuje te jej ciagle fochy i problemy... a i zdradzila go z jego "przyjacielem" - tacy przyjaciele zasluguja tylko na kule w leb a takie zony tylko na rozwod, bez przyznania alimentow
Myślę, że oboje byli siebie warci, chociaż chyba podświadomie trzymam stronę Franka. Cały czas odnosiłam wrażenie, że ich małżeństwo opiera się na przekonaniu April o tym, jak strasznie jest wyjątkowa, a Frank tak naprawdę wcale nie jest jej wart, bo to taki zwykły facet, trochę niewykształcony, bez określonych celów. Musiał się ciągle starać, próbować rozmawiać, pocieszać, coś jej udowadniać - a ona zachowywała się jakby miała najzwyczajniej w świecie prawo odepchnąć go, bo akurat sztuka okazała się klapą. Chciał, żeby była szczęśliwa, pozwalał jej spełniać marzenia, a ona winiła go za swoje porażki. Miała kompletną obsesję na punkcie bezcelowości jego pracy, wręcz zarzucała mu, że robi coś, czego nienawidzi, kiedy on próbował być rozsądny i odpowiedzialny, bo utrzymanie rodziny należało do jego obowiązków. Jasne, chciała się dla niego poświęcić i pracować, ale tak naprawdę, co by to zmieniło? Chciała być aktorką, a we Francji zamierzała być sekretarką? Czy naprawdę czułaby się wtedy szczęśliwsza? Sama nie wiedziała, czego tak naprawdę chce. Myślę, że oszukiwała się, doszukując problemu we wszystkim dookoła, tylko nie w sobie. Francja nic by nie zmieniła.