widze ze wiekszosc z was widzi jednak wine w april jak tez ze byla polowiczna.tez tak uwazam ze oboje zawinili ale jednak sklanialabym sie do tego ze to frank byl bardziej winny.pamietam jedno zdanie z tego filmu ktore mowi april wlansie do meza:"prosze,nie zmuszaj mnie byl tu zostala"(czy jakos tak).(w wielkim skrocie)wydaje mi sie ze oni nie mogli sie juz zniesc a ten wyjazd obojgu dal nadzieje ze bedzie lepiej.jednak dla niej to znaczylo o wiele wiecej,wiazala z tym wyjazdem wszelkie nadzieje.wiec kiedy on pow ze nigdzie nie chce jechac ona ja stracila ,nadzieje dla nich i nadzieje ze ona bedzie szczesliwa.troche belkot ale mysle ze da sie w miare zrozumiec;))
Moznaby rozprawiac o filmie godzinami - jest swietny. Trzeba umiec zyc tak jakby sie tego chcialo - a nie zeby samo sie zylo tak jakby sie tego chcialo.
Szczescie przypomina tu troche talent - 5%-10% sukcesu, reszta to ciezka praca. Trzeba umiec sie z tym obchodzic, chociaz wydaje mi sie ze oboje nie byli bierni, popelniali bledy jak wszyscy wiec czym roznili sie od innych? April racjonalizowala ze wcale nie sa idealni - ze nie ma w nich nic szczegolnego.
Hmmm, czy wiecej winy bylo po stronie Franka? Nie wydaje mi sie, przypomnij sobie scene klotni kiedy April wybiegla do lasu i chwile wczesniej - zachowywala sie jak oblakana, Frank mimo iz potwornie wsciekly zachowal wiecej ludzkich uczuc - staral sie i bylo to po nim widac.
Frank zarzucal April ze czuje sie jak wiejski glupek, na rozmowie w restauracji zwrocono mu uwage co ma robic zeby nie byc w zyciu pionkiem. Jesli wiazalo sie to ze stabilizacja finansowa i mozliwosciami podrozowania nawet do Paryza to wydaje mi sie ze niespelnione ambicje April powinny zejsc tu na drugi plan. April byla nieszczesliwa tu - kwestia czasu bylo tylko to zeby French Family Man Frank czul sie zazenowany tym ze to zona go utrzymuje - zaden facet - podkreslam FACET - na to nie pojdzie.
Tam mieli nic procz ryzyka - swiadczy to troche egoistycznie w kontekscie April - tu mieli prawie wszystko, bo wszystko tu zalezalo od April - czemu ona tego nie widziala ?
Film swietny.
Dodam tylko, ze ostatnia scena swietna - esencja, moze tego wlasnie zabraklo miedzy nimi.
Mhm .... dlaczego mówić o "winie"?? Dwójka pogubionych totalnie ludzi w gąszczu swoich wygórowanych oczekiwań i ambicji przytłoczona szarą codziennością. April bliżej było do ideałów niż realnego życia, Frank trochę przymuszany przez nią, sztucznie podtrzymywał w sobie pęd do poszukiwań ... mierzyli wysoko, nie wiedząc nawet, że szczęście odnajduje się w środku i leży tuż pod nosem. W swoim snobizowaniu poszli o krok za daleko, jak straceńcy, kamikaze ... bardzo dobry film, oby obejrzało go jak najwięcej młodych ludzi.
Chociaż z drugiej strony to Frank snuł szeroko zakrojone wizje cudownej przyszłości ... on się z nich zrezygnował, April nie ... oboje żyli przyszłością ... a jako kobieta rozumiem April ... mając takiego faceta, chyba dała bym nogę sama do tej Francji ...bardzo wieloznaczny, nietuzinkowy film ...
"mając takiego faceta, chyba dała bym nogę sama do tej Francji "
A jakież to starszne cechy miał Frank? Normalny przeciętny facet. Niestety książeta z bajki się skonczyli.
Cudowny facet (postać z filmu) to Żejksuli z Avatara. On kochał miłością szczerą i czystą i był księciem z bajki.
April - niespełniona gwiazda kina. Niedojrzała, neurotyczna, egocentryczna, chora. Cały problem zaczyna się po tym jak April zawala przedstawienie, a tym samym swoją karierę aktorską. I choć powtarza naokoło (po co?), że nie są wyjątkowi, czuje wręcz odwrotnie. Idąc w odwiedziny do sąsiadów, staje w drzwiach niczym gwiazda wieczoru, robiąc "wejście", w końcu jest wyjątkowa. Mogąc opowiadać znajomym o planowanej wyprowadzce czuje się jak ryba w wodzie, wszystkim w końcu opadają koparki, nikt by tak nie zrobił, ale nie April, bo jest wyjątkowa. Nawet pomysł, z utrzymywaniem mężą własną pracą zarobkową czyni ją jak najbardziej wyjątkową, zwłaszcza w tamtych czasach (btw, k3r10n - nie zarzekaj się tak, znam przynajmniej trzy pary, w których to kobieta utrzymuje, a mąż dba o dom, i nikt nie kruszy o to kopii). Jej mąż też nie może wykonywać nieciekawej pracy, bo przecież jest "najpiękniejszym człowiekiem na świecie", musi być wyjątkowy, w końcu jest jej mężem.
April jest wyjątkowa i wyjątkowo nieżyciowa. Codzienne życie, pieczołowite budowanie od podstaw i ciężka praca nad utrzymaniem tego co się osiągnęło są nie dla niej. Rozmowa o problemach, która ma pomóc je rozwiązać wywołuje u niej atak szału. April byłą stworzona do wyższych cełów, niestety była kiepską aktorką, i na scenie i w życiu. Jej samobójstwo, połączone z zabójstwem własnego dziecka, takie też trochę na złość mężowi. Nie wiem tylko co ten film miałby wnieść w moje życie, świadomość, że są kobiety nieżyciowe? Czy może wzruszyć ogromną tragedią April, bo przecież nie ma gorszej tragedii niż fantastyczny, kochający mąż, zdrowe dzieci, piękny dom, jednym słowem rodzina. Nie rozumiem też wątku numerka w samochodzie z sąsiadem? Po co ten zabieg? Żeby przestać żałować zdradzonej April i zobaczyć, że też potrafi oszukiwać? Czy ukazać rozkład związku? Trochę niedopracowany ten wątek.
Nie podobało mi się, trudno mi było wczuć się w sytuację April. Di Caprio bezbłędny, jak zwykle zresztą. Artystycznie też tak jakoś ascetycznie, może poza piękną muzyką, kostiumami i scenografią.
Frank z pewnością byłby świetnym gospodarzem domu pod nieobecność żony - to zdolny chłopak, który sprawdziłby się nawet w olimpijskiej sztafecie biegaczy. Ale podkreślam - Frank był uczony i sam miał nadzieje że to on będzie swoim w życiu rozdawać karty - to znaczy - nie być na niczyjej łasce.
Kolejna sprawa - zapewne zdarzają się mężczyźni, którzy są utrzymywani przez swoje żony stale. Nie mówię tu o sytuacji przejściowej, kiedy mężczyzna traci lub rezygnuje z pracy z konieczności lub innej sytuacji życiowej niezależnej.
Mężczyzna przestaje nim być kiedy zaczyna mu to pasować bo jest mu tak wygodniej. Sytuacja któą opisujesz ( pary które znasz ) to anomalie, są wpisane w nasz ekosystem ale nie uznaje się je za postawy wzorcowe. Większość kobiet i pracuje i utrzymuje dom i jest to oczywiste - dlaczego mężczyzni z tych par które znasz nie wyjdą z podobnego założenia - przecież mogą i pracować i utrzymywać dom (skoro kobiety na całym świecie to potrafią to zakładając zbliżoną anatomię mężczyzni powinni nie być w tym wcale gorsi). Więcej - mogą pracować w domu i utrzymywać ten dom!
Mahosia - wybacz ale moim zdaniem takie zachowanie jest poprostu niemęskie - a zrozumienie tego jest jak próba zrozumienia przez mężczyzne bólu menstruacyjnego - gatunkowo niewykonalne.
Zależy na jakiej definicji męskości opieramy swoje spostrzeżenia. Jedni mężczyznę widzą w macho, który nigdy nie zapłacze, inni we wrażliwym i odpowiedzialnym człowieku, który ma na tyle dużą samoświadomość, że nikomu własnej męskości udowadniać nie musi. Powiem szczerze, że osobiście takich mężczyzn podziwiam, bo swoją naturalnością wychodzą przed szereg, a może nawet idą pod prąd. Słyszą pewnie nie raz, że są homo, albo niepełnymi mężczyznami, przez co nie zasługują na szacunek. Trzeba mieć nie lada odwagę, by być sobą wbrew utartym schematom.
Piszesz, że skoro są kobiety, które utrzymują dom, to czemu mężczyźni by nie mieli? To działa również w drugą stronę, skoro są kobiety, brzydko nazywane kurami domowymi, to czemu by nie miało być roli koguta w kurniku? Wydaje mi się, że stawiasz sobie i innym mężczyznom wymagania bycia kimś, kto będzie społecznie akceptowalny, a nie - co wg mnie powinno być priorytetem - w zgodzie ze sobą. Po co starać się spełniać oczekiwania otoczenia, skoro najprostszą "drogą do szczęścia" jest życie w zgodzie z własnymi pragnieniami.
" Po co starać się spełniać oczekiwania otoczenia, skoro najprostszą "drogą do szczęścia" jest życie w zgodzie z własnymi pragnieniami. " - wiesz przecież, że taka postawa jest synonimem czegos nieracjonalnego, bo wedlug tej definicji niczym złym jest zostawienie żony z dziećmi po 10 latach małżeństwa dla młodszej. Wiesz tez, że sama robisz wiele rzeczy wbrew sobie aby tylko być akceptowalną społecznie - jak każdy od zawsze.
Moim zdaniem jest pewien typ kobiet, który chciałby zdominować pozycję mężczyzn w każdym z wymiarów zycia społecznego. Najlepiej ustawić go na pułce z lalkami, przyodziać w jakieś fajne, jaskrawe ciuszki, wymodelować uśmiech i pokazywać koleżankom. Są kobiety, które 'lecą' na słabych mężczyzn widząć w możliwości opieki nad nimi opcje takiej formy zdominowania ich. Śniadanie kończy się wyjściem kobiety do pracy i zamknięciem za sobą drzwi jedynymi kluczami tak aby myszka nie uciekła.
Ciekawy jestem, czy gdzieś tam nie wykazujesz takich właśnie 'ukrytych' chęci. Zastanawiam się też, co leży u źródła takich postaw i czy kobiety statystycznie potrafią sobie uświadomić swój problem na czas, zanim ich pozorne partnerstwo legnie w gruzach.
Ciekawie nazywasz równouprawnienie - problemem dominujących kobiet. Za bardzo upraszczasz. Nie, nie zamykam nikogo na klucz. W ogóle, choć to może nie w temacie, wydaje mi się, że to raczej w większości mężczyźni uganiają się, czy też "lecą" na kobiety, skąd więc pomysł z zamykaniem myszki na klucz? Myszka ma wolność wyboru, tak jak i kotek. :))
Kiedyś obiło mi się o uszy, że statystycznie to kobiety częściej występują o rozwód, więc może ta przesadna zaborczość to taki trochę mit powstały wśród żali wylewanych do kolegów przy piwku? :D
To wg Ciebie lepiej być nieszczęśliwym w związku 50-letnim, niż szczęśliwym, ale w nowym? Mierny, ale wierny? Wszystko zależy od tego, jak się "kończy". Nie jest grzechem zakochanie się i zakończenie jałowego związku, cały szkopuł w tym, jak się to zrobi. Podążanie śladem własnych pragnień nie wyklucza respektu i odpowiedzialności za drugiego człowieka.
Kolejny raz okazuje się że w filmie jak i w życiu.
Zgadzam się, że oboje są tak samo winni klęski swojego związku. Kiedy się poznali zdawało im się, ze ich oczekiwania
wobec życia są podobne, że będą razem odkrywać świat codziennie na nowo. Tymczasem rzeczywistość okazała się inna. Szybko pojawiło się dziecko, dopadła ich proza życia i w pewnym momencie trzeba było zapomnieć o marzeniach (lub przynajmniej jedno z nich musiało porzucić marzenia).
Tu się zaczyna ich prawdziwy dramat bowiem okazało się, że ich cele życiowe wielce się od siebie różnią. Dla Franka najważniejsza była jego rodzina, piękna żona i kochające dzieci. Pragnął stabilizacji tak mocno, iż był w stanie wtłoczyć się w ramy zwykłego życia na przedmieściach wśród ludzi, których nie szanował za ich mieszczańskie poglądy i w pracy, której szczerze nie znosił i uważał za bezsensowną. Z drugiej strony mamy April, która nadal żyła nadzieją, że dokona wielkich rzeczy i nareszcie nie będzie musiała nikogo przekonywać jak niezwykłą jest osobą. Kiedy okazało się, że w jej codziennej egzystencji nic się nie zmieni coś w niej pękło i zrobiła to co zrobiła po części żeby się wyrwać
z błędnego koła w jakim się znalazła a po części po to aby wreszcie dostrzeżono jej wielkość. Myślę, że April i Frank podświadomie się nienawidzili. Frank nie mógł znieść tego, że jego żona ma swoje pasje, że nie poddaje się losowi, że pragnie ich życie odmienić w taki sposób na jaki on nigdy sam by się nie odważył a raczej nigdy by nie pomyślał. April z kolei nie miała w mężu oparcia jakiego potrzebowała. Wszelkie jej próby rozmowy z nim kończyły się awanturą. Jej mąż jej nie rozumiał i nie chciał zrozumieć.
Sam Mendes wspaniale portretuje życie amerykańskiej klasy średniej. Punktuje i obśmiewa ich przywary. Kolejny raz bohaterowie jego opowieści pukają do nas z drugiej strony ekranu pokazując jak żyć, by nie zostać stłamszonym.