Niesamowite jak na tamte czasy efekty specjalne trochę się postarzały. Jednak w ilu filmach liczących sobie kilkadziesiąt lat czas nie odcisnął swojego piętna na efektach specjalnych. Jednak cała reszta zachowała się do dnia dzisiejszego w stanie nienaruszonym, w szczególności doskonała reżyseria Tobe Hoopera (choć w ogóle tego nie czuć, bardziej czuć tutaj producentów), wyjątkowo pomysłowy scenariusz [patrz: "Shocker"(1989), "Freddy nie żyje: koniec koszmaru"(1991), "The Ring - Krąg"(1998)], bardzo dobra gra aktorska i wspaniała, pasująca do filmu muzyka Jerry'ego Goldsmitha. Film nie jest zbyt straszny, zresztą klimat filmów tego gatunku w latach 80-tych był często znacznie lżejszy, aniżeli w latach 70-tych. Wiele horrorów z lat 80-tych bardziej przypomina czarną komedię, aniżeli rasowy horror, więc argument, że film “nie straszy” należy odrzucić. Dodam także, że to, czy film straszy, czy nie najczęściej jest subiektywnym odczuciem. Niektórych nie przestraszy żaden horror, a niektórzy będą się bali już na “Porwaniu Baltazara Gąbki”. Film z pewnością wpisuje się na stałe w kanon klasyki ghost-story. I oczywiście ten sentyment...