Czytając komentarze do filmu zauważyłem, że często jest on porównywany z serialem nakręconym przez BBC w 1995 roku, obejrzałem jeszcze raz film i dla sportu, a może jako pożywkę dla krytykanctwa przypomniałem sobie serial BBC z 1995 i dopuściłem małego i mocno subiektywnego porównania. Na początek o obsadzie i nominowanej do Oscara Keirze Knightley, świadom gromów jakie może to na mnie może sprowadzić ośmielam się napisać, że w konkurencji z Jennifer Ehle panie Keira wypada mizernie. W przypadku drugiego z głównych bohaterów romansu - pana Darcy też broni się serial, bo pomimo całej mojej niechęci do Colina Firtha muszę przyznać, że wypadł zdecydowanie lepiej niż Mathew Macfayden (choć temu drugiemu należy przyznać, że ten z kolei ma fryzurkę bardziej jazzie ;-)) w nowej ekranizacji. Żeby nie było, że tylko krytykuję - Rosamunde Pike (Jane Bennet) gra w filmie jest w mojej ocenie ciekawsza (celowo nie używam w tym miejscu zwrotów stylu zdecydowanie itp.) niż Susannah Harker w serialu, jednak drugi człon tej ekranowej pary to kolejny plus dla serialu i świetnego Crispina Bohnam-Carter. Moją uwagę zwróciło jeszcze obsadzenie w roli pana Benneta Donalda Sutherlana i mimo całego szacunku, jakim go darzę - Benjamin Whitrow był lepszy. In plus dla filmu należy jeszcze zapisać Judi Dench, która mimo krótkiej roli chyba najbardziej zapadła mi w pamięć.
Serial, z racji tego, że nie miał narzuconych ograniczeń czasu jest adaptacją zdecydowanie wierniejszą książce i mógłbym zrozumieć skróty w filmie, gdyby nie były one trochę za duże i gdyby nie upraszczały za bardzo fabuły, przecież reżyser mógł sobie spokojnie odpuścić kilka sielskich widoków, portretów zamyślonej Elizabeth czy zabawę z kamerą na huśtawce, a zamiast tego dołożyć kilka scen pogłębiły nieco ten film. IMNVHO wystarczyłoby jakieś 10 minut więcej, kilka dodatkowych scen, a film zyskałby naprawdę dużo. I tu rodzi się pytanie: zabrakło kasy czy może pomysłów scenarzystce?
Generalnie film poleciłbym osobom, które nie czytały książki i nie widziały wcześniej serialu oraz miłośnikom ładnych obrazków (maleńki plusik za trochę lepsze niż w serialu zdjęcia), natomiast miłośnicy prozy Jane Austin mogą być zawiedzeni.
I chyba pierwszy raz na tym forum zgadzam się, może nie w 100%, ale w bardzo dużej części :)
Zbyt wiele razy pisałam posty o mniej więcej takiej treści, więc po raz kolejny nie byłoby sensu, co za dużo to niezdrowo :D
Zbyt wiele razy pisałam posty o mniej więcej takiej treści, więc po raz kolejny nie byłoby sensu, co za dużo to niezdrowo :D
Wczoraj obejrzałam wersję kinową drugi raz (nie wiem po co;) i przyznam że nie mogłeś tego lepiej ująć. Poza piękną muzyką i zdjęciami nic ciekawego. Pozdrawiam
Właśnie skończyłam oglądać serial i nie jestem za bardzo zachwycona. Fakt - znacznie wierniejszy książce niż film, ale to chyba normalne przy takiej długości. Aktorstwo inne, ale nie powiem żeby bardziej mi sie podobało, a uroda aktorów pozosta.wia wiele do życzenia. Wrażenia estetyczne - zdecydowanie lepsze podczas filmu. Colin Firth też nie zrobił na mnie jakiegoś wielkiego wrażenia, MacFadyen całkiem nieźle wytrzymuje porównania. A te czepki... masakra
A zauważyliście, że mało jest nakryć głowy w Dumie 2005 w porównaniu z serialem. Za pierwszym razem w ogóle nie spostrzegłam w kinie czy mieli coś na głowach.
Przepraszam za archeologię, ale moim mocno subiektywnym zdaniem urodzie Jenneife Ehle nie można nic zarzucić, w tym filmie wyglądała tak słodko-smakowicie, za każdym razem, kiedy pożyczam od bratowej płytki z serialem, budzi się we mnie pragnienie...
A co odtwórcy głównej roli męskiej - wiele pań wciąż jest pod wpływem uroku CF, więc tu też mamy pole do ostrej dyskusji :)
Obie wersje przypadły mi do gustu. Każda z nieco innego powodu. W serialu jest więcej ciętych dialogów i inteligentnego humoru,natomiast film niesie ze sobą większa melancholię. Telewizyjna odsłona jest jakby radośniejsza. Może to tylko wrażenie. Tak czy inaczej polecam obie.
Sądzę że oba filmy są na bardzo wysokim poziomie.Jednak...każdy ma coś innego.Serial jest według mnie świetnie zagrany.Role główne (elizabeth bennet i mr.darcy ) pasują idealnie i są o wiele lepiej zagrane niż w filmie.Jednak film nadrabia sobie muzyką która jest powalająca i pasująca do tematu.Muszę też stwierdzić że role rodziców sióstr były lepiej zagrane niż w serialu.Jednak z 2 strony co 6 godzin to nie 2-3 w serialu jest więcej szczegółów.Sądzę że jakby połączyć te 2 filmy to powstał by jeden naprawdę zasługujący na niejednego Oscara.
ja się czuję zawiedzona...niby film ładniejszy wizualnie (no ale w końcu taśma nowsza :), ale to go nie ratuje, że praktycznie była o wiele gorsza niż cudowny serial :* No i aktorzy o wiele lepsi.
Obejżałam film, serial i przeczytałam książkę. Serial jest bardzo wierny książce aktorzy wyglądają tak jak wyglądano w tamtych czasach. Niestety mi trudno mi przyzwyczajić sie do serialu może iż dlatego wczesniej obejżałam film. Fakt faktem jest może zbyd unowoczesniony...dlatego pewnie niektórym sie bardziej podoba. Postac Lizzy w filmie może była zbyt arogancka i bezczelna jak na tamte czasy w serialu natomiast jest wytworna i porostu stanowcza. Darcy w filmie jest dumy i ma poprosu coś takiego w sobie....a Colin był rewelacyjny lecz nie moge sie do niego przekonac. Z Jane i Bingleya w filmie biła dobroć i skromność w serialu tego nie zauwazyłam, ale też było spoko. Natomiast Pan Collins oczywiście iż wolę tego z ekranizacji on poprosu rozwala nie mogę tego okreslić jak na niego patrzyłam to chciało mi sie śmiać. Natomiast Lady Catherine to oczywiście znakomita rola Judie Dench przypadła mi najbardziej do gustu, była genialna zreszta jak zawsze. Podsumowując serial wydaje sie lepszy od filmu. Lecz ja pozostanę wierna filmowi i chyba jestem zdania iż to co sie obejży pierwsze zawsze sie lubi bardziej i ja sie z tym w 100% zgadzam.