Otóż udało mi się obejrzec serial z '95. Jestem mile zaskoczona., wydawało mi sie bowiem, ze to bedzie gorsze doznanie. Zalety tej wersji to przede wszystkim:
- scenariusz - wydarzenia opisane dokładnie, czasem odbiegaja od wersji książkowej ale ogólnie wiernie oddają jej treść, ale w koncu to jest serial i bylo na to ponad 300 min.;
- Pan Darcy - nie chce znów rozpoczynać dyskusji, który był lepszy, ale Colin Firth się sprawdził, choc gral zupełnie inaczej niż Matthew MacFadyen, Firth sprawiał wrażenie bardziej "dumnego", McFadyen bardziej zakochanedo i cierpiącego z miłości.
Wady:
- Jennifer Ehle w roli Lizzy - choc mniej więcej po 3 odcinkach przekonałam się do niej to wg zostaje daleko w tyle za Keirą, było w niej jakoś mało spontaniczności, iskierki, wygladała zbyt poważnie jak na swój wiek, mało dowcipna i gdyby nie kilka tekstów (zasługa scenariusza) nie rozbawiłaby mnie ani razu, jej gesty były powtarzalne, może gdybym widziała te wersje przed tegoroczna zareagowałabym inaczej, narazie Keira jest nie do przebicia,
- kostiumy i scenografia - niezbyt przejrzyscie zaznaczono rożnice klas, dom Bennetów wyglądał zbyt bogato jak na sytuacje finansową, w której się znajdowali podobnie stroje, służba.
- Pan Bennet - po przeczytaniu książki byl to dla mnie człowiek schowany pod kapeluszem żony i odzywający sie tylko wtedy gdy sytuacja naprawde tego wymaga, ale jednocześnie twardo stąpający po ziemi i roztropny, natomiast w serialu nader często wyrażał swoje opnie, wg mnie mówił za wiele, w jego zachowaniu nie znajduje się nic nie stosownego choć Darcy wyrzuca to Elizabeth podczas oświadczyn.
Podsumowując: u mie wygrywa wersja tegoroczna, bardziej bajkowa, romantyczna, piekne zdjęcia, naturalny wygląd głównych bohaterów, sceny zareczyn bardziej przekonywujące.
Serial nie wypada jednak najgorzej, duzo lepiej niz to sobie wyobrazałam.
Pozwolisz, że skomentuję trochę rzeczy.
"wydarzenia opisane dokładnie, czasem odbiegaja od wersji książkowej"
Uważam, że w porównaniu z filmem to nie może być wieli zarzut, bo w filmie jest chyba jednak trochę więcej zmian. Ja doliczyłam się z 5-6 zmian, i to mało znaczących (rozmowa Bingley'a z Darcym w pierwszym odcinku; kąpiący się Darcy i spoglądający na Lizzy z okna; słynna mokra koszula; przyjazd pana Collinsa po ucieczce Lidii; to zapamiętałam, może było więcej, ale jednak to niewielkie zmiany).
Jennifer Ehle - nie będę dyskutować, bo to kwestia gustu. Domyślasz się, że zdanie mam zupełnie inne.
"niezbyt przejrzyscie zaznaczono rożnice klas, dom Bennetów wyglądał zbyt bogato jak na sytuacje finansową, w której się znajdowali podobnie stroje, służba."
Różnice klas były chociażby zaznaczone w ten sposób, że było powiedziane, że Bingley ma 5 tys funtów rocznie, zaś panny Bennet mogły mieć w posagu 50 funtów rocznie. Różnicę też widać w tym, że np Darcy miał majątek, to nie był tylko dom, to był majątek z ogromnym parkiem, podobnie było z wynajętym przez Bingley'a Netherfield Park, zaś panny Bennet mieszakły w niewielkiej posiadłości. Oprócz tego wujostwo panien Bennet - mieszkali oni w Cheapside, jeżeli znasz angielski, zrozumiesz z nazwy, jaka to dzielnica, co z resztą wykpiły siostry Bingley'a. To, że Bennetowie nie byli zamożni nie oznaczało, że klepali biedę i mieszkali w chlewie.
Pan Bennet - to już zależy od interpretacji książki. W książce wielokrotnie jest napisane, jak krytykuje swoją żonę i córki, jak dla mnie postać w serialu jest oddania wiernie. Ale jak napisałam - zalezy to od interpretacji i wyobrażeń. Co do niestosowności zarzuconej przez Darcy'ego -cóż, Darcy był wymagający ;).
"U mnie wygrywa wersja tegoroczna, bardziej bajkowa, romantyczna, piekne zdjęcia, naturalny wygląd głównych bohaterów, sceny zareczyn bardziej przekonywujące."
Przekonywujące, bo bardziej współczesne, tak w tamtych czasach na pewno się nie oświadczali. To, która wersja lepsza, zależy od podejścia. Jeżeli chcesz romantycznej bajki i nic poza tym - to może i film jest lepszy, a jeżeli chcesz romantycznej historii rozgrywającej się w XIX wieku, z ukazaniem jednocześnie społeczeństwa i konwenansów - to serial jednak wygrywa tym bardziej że zależenie od podejścia również może być romantyczną bajką.
Po pierwsze nie zarzucam serialowi odbiegania od wersji książkowej, napisałam, że wiernie oddaje jej treść tylko "CZASEM odbiegaja od wersji książkowej". Co do postaci Lizzy i pana Benneta to zgadzam się z Tobą, każdy ma własne wyobrażenie tych postaci, moje było bliższe wersji filmowej. Wady, które zarzuciłam serialowi tak naprawde sa małoznaczące, kwestia interpretacji i wcale nie jestem przeciwniczka tego serialu, pod koniec nawet żałowałm, że juz się kończy. Podobał mi sie ale nie tak bardzo jak film. Jest coś w tym co napisałaś: "przekonywujące, bo bardziej współczesne". Moze i tak jest, utożsamiamy sie z tym co jest nam blizsze. Bo czy nie jest tak, że widząc w filmie np. zareczyny, myslimy: " kiedy on ją wkoncu pocałuje", choć wiemy, że wówczas takie zachowanie nie mogło mieć miejsca. A jednak coraz częściej jest tak, że nie koniecznie chcemy aby film przedstawiał wierny obraz rzeczywistości, czasem wystarczy zeby był piekny.
Całkowicie się z Tobą zgadzam. Co prawda wersja kinowa jest dobra ale jednak mimo wszystko uważam, że serial był lepszy:) I to właśnie z tych względów, o których piszesz:)
Pozdrawiam jednak wszystkich fanów Keiry i Matthew.
Jennifer Ehle niewatpliwie ma talent i dobrze zagrała rolę Elizabeth, aczkolwiek nie przypadła mi do gustu. Chciałabym napisać dlaczego. Mianowicie była zbyt poważna i za mało rezolutna. Bo ona była spokojna. Momentami myślałam że gra rolę Matki Teresy - wyrozumiałej kobiety. Zbyt poważna jak na swój wiek.
Może jest za mało współczesna, a my przyzwyczajeni do czasów obecnych w roli Elizabeth wolimy Keirę ;) (oczywiśce kto woli kto nie - respekt). No i te uczesanie Fritha - jego loki. Początkowo ogladając serial również nie mogłam się do nich przyzwyczaić. Nie ma co. Kanon urody męskiej bardzo zmienia się. A wyraz dumnej twarzy jako pana Darcy'ego wole podziwiac u Matthew'a.
A więc wybieram film z roku 2005; "romantyczną opowieść" jak napisane jest wyżej.
Choć dla serialu należy się równiez wielki ukłon za wiele szczegółów.
CXo do Darcy'ego.
Nie zauważyliście że Darcy 2005 zwrócił uwagę na Lizzie już na początku? Może dlatego wydaje sie cierpiący z miłości bo od pierwszego wejrzenia zakochał sie w lizzie.
ale dumny tez był. nawet bardzo. to moje zdanie
Ja lubię obydwie wersje "Dumy..." - tą z 1995 roku i z 2005.
Oczywiście, że film jest wersją skrótową, serial był wolniejszy, bo można sobie było na to pozwolić. Postacie są inaczej zaakcentowane:
- W starej wersji pani Bennett była niemożebnie głupia, w nowej jest tylko niewychowana; ale w nowej wersji lepiej jest też zaakcentowane dlaczego ona jest taka zdesperowana (w serialu to może nie być jasne, jesli ktoś nie zna obyczajowości epoki - wówczas kobieta nie mogła posiadać własnego majątku - jej szczęście zależało więc od tego czy dobrze utrafi z małżeństwem; Lydia z tej prespektywy popełniła katastrofalny błąd - rodząc dzieci facetowi, który nie będzie miał możliwości ani ochoty ich utrzymać, może skończyć na londyńskim wysypisku śmieci)
- Pan Bennett był znacznie zabawniejszy, tu jest raczej zmęczony i cyniczny. Obydwie role są świetnie zagrane, ale ponownie w nowej wersji postać stała się poważniejsza.
- Pan Bingley był zabawny i obleśny, tu jest znacznie mroczniejszą postacią. Przygłup zamienił się w kogoś małostkowego i chyba bez serca.
- Obydwie panny Bingley były złośliwe, tutaj mamy tylko jedną siostrę Bingleya, która jest chłodną suką.
- Wickhama jest w serialu więcej, stąd bardziej można było epatować jego podstępnością i złośliwością. W filmie ta postać szybko znika. Zresztą postacie 3 sióstr Bennet są ledwo widoczne i trudno je odróżnić a Lidia jest tylko irytująca.
- Pan Darcy był dumny, tu jest raczej nieśmiały. Obydwie role świetnie zagrane, Darcy McFadyena miał po prostu mniej czasu na przekonanie do siebie Lizzy - trzeba więc było mu nadać więcej pozytywnych cech od samego początku (w książce jest inaczej - początkowo to nadęty bufon)
- Elizabeth była spokojną dziewczyną z klasą, tutaj jest bardziej hałaśliwa i bardziej współczesna. Przyznam, że Keira zagrała momentami tak, jakby czytała z kartki; poza tym nie ma typowej urody z tamtych czasów - ma ładną twarz, ale jest płaska jak deska (a to raczej nie był wówczas przebój sezonu).
- ogólnie scenografia w nowej wersji bardziej podkreśla różnicę społeczną, ale w sumie dom Bennettów w wersji 2005 wydaje się znacznie większy i bogatszy. Pokazane jest jednak bardziej prozaiczne życie (brudne podwórko, gęsi, prosiaki, itp.)...w starej wersji panny rozmawiaja przy cięciu kwiatów, świat wydaje się uporządkowany i bardziej hermetyczny, miasteczko Meryton mniejsze i spokojniejsze (i chyba też realistyczniej przedstawione - nie sądzę, żeby po tak małej mieścinie waliły ulicami takie tłumy, jak pokazano to w nowej wersji)
- Pemberly w obydwu wersjach przepiękne :)
Każdą ekranizację warto obejrzeć jeszcze raz, choćby po to by porównać pracę scenarzystów. Mimo wszystko wydaje mi się, że przy obydwu produkcjach ludzie od adaptacji zrobili dobrą robotę :)
Moim zdaniem co do Lydii nie masz racji, tu raczej nie chodziło o to, że będzie rodziła dzieci facetowi bez utrzymania a raczej o to, że nadała swojej rodzinie złe imię, że przez jej głupotę inne siostry będą traktowane tak samo, pomimo tego, że np. Elizabeth i Jane oraz nie patrząc Mary były inne! Żaden szanowany człowiek nie chciałby mieć z nimi do czynienia przez ten błąd Lydii. Pani Bennet najbardziej chodziło o to, aby wyszły za porządnego i bogatego dżentelmena a w tym przypadku one nie miały na to szans, zostały by w takim razie nie dość, że biedne to starymi panny, co w tamtych czasach to było bardzo lekko powiem, dziwne. Ty patrzysz na przyszłość Lydii a przecież w książce pisze, że pomimo tego, że szybko znudziła się mężowi, to jeździła do sióstr a one dawały jej pieniądze. Lydia moim zdaniem pomimo wszystko, że była głupia to jednak także cwana, więc wyszła by z każdej opresji moim zdaniem :D Co do pana Bingleya on wcale nie był obleśny, nawet nie wiem dlaczego tak napisałeś? Był bardzo miłą i szczerą postacią. Prawdziwym dżentelmenem! Kiedy niby by obleśny? To, że uśmiechał się wychodziło z dobroci jego serca. Był trochę głupkowaty, ale nie taki, że był głupi jakiś nie mądry, tylko raczej dlatego, że dawał się sterować. Ale przecież o to chodziło we fabule prawda? Siostra Bingleya we filmie moim zdaniem była zbyt mało pokazana abym mogła sobie o niej wyrobić zdanie. Tak samo na temat Wickhama poprostu zbyt mało pokazana postać i moim zdaniem dlatego praktycznie nic o niej się nie wie. Lydia we filmie jest moim zdaniem czasami mniej irytująca niż filmowa Elizabeth, która ciągle głupokowato chichocze albo, wydziera się nie wiadomo o co. Co do pana Darcego sądzenie, że ma się za mało czasu aby stworzyć genialną postać jest nie prawidłowe według mnie gdyż, jakoś we wielu filmach ma się mało jednak tego czasu a są cudowne role. Nawet przecież w innych ekranizacjach książek Jane Austen jak np. "Rozważna i Romantyczna" gdzie przecież tak samo trzeba było okroić fabułę, zrobić dwu godzinny film a przecież jednak film ten jest nagrodzony! Aktorzy stworzyli genialne postacie. Tak samo w "Mansfield Park", "Emmie", "Perswazajch". Te wszystkie filmy tak samo były okrojone, a postacie można powiedzieć też miały za mało czasu aby się sprawdzić, a jednak uważa się, że są wspaniałe. Więc moim zdaniem McFadyen poprostu źle zagrał pana Darcego. Uważam tak gdyż pan Darcy przecież był dumny, tak jak mówi nam tytuł a filmowy pan Darcy taki nie jest tak jak napisałeś raczej był nieśmiały. Keira - cóż o jej postaci już napisałam, co do wyglądu to uważam, że ona jest bardzo ładna poprostu ubrania które moim zdaniem zostały wyjęte jak z nie epoki, wyglądały na niej koszmarnie, tak jakby nosiła jakiś worek na sobie. Tylko na balu się ładnie ubrała i przecież tak wyglądała ślicznie. A nie tak jak w tej no nie wiem męskiej marynarce bo tak wyglądała. Może celowo ją chcieli zeszpecić bo nie rozumiem tego. Co do scenografii, cóż państwo Bennetowie, wcale nie byli, aż tak biedni, że mieli brudne podwórko, biegające gęsi i kury po nim, a zwłaszcza, żeby jakiś prosiak chodził im po domu! Dlatego ja też uważam, że w starej wersji przedstawiono ich dom bardzo dobrze. Moim zdaniem w tej adaptacji ludzie nie zrobili dobrej roboty, ta wersja jest zbyt bardzo uwspółcześniona, a przecież to się działo za czasów Jane Austen a nie Helen Fielding. Ale każdy myśli jak myśli :D Pozdrawiam!!!
ŁUPS...pomyliłam nazwisko BINGLEYA z COLLINSEM...SORRY...dzięki za poprawienie mnie.
Sam Bingley jest uroczy w nowej wersji - troszeczkę niemota, ale znacznie atrakcyjniejszy, niż Bingley z serialu :)
W książce niewiele można przeczytać o prawdziwiej biedzie, ale przypuszczam, że to dlatego, bo mimo wszystko Austen ze swojej perspektywy miała dość pozytywny obraz świata. Oczywiście, Lydia mogła sobie jeździć do sióstr - ale miała szczęście....w wypadku, gdyby żadna z nich nie wyszła dobrze za mąż, Lydia byłaby nędzarką którą czeka szybka śmierć.
Wydaje mi się, że to serial był trochę zbyt kolorowy i optymistyczny...gdy obejrzysz inne ekranizacje Austen, np. "Mansfield Park", albo "Perswazje" z 1995, to można zauważyć, że ubrania noszone przez główne postacie nie są tak bogate. W filmie chodziło o to, żeby usensowić pogoń Bennettów za kawalerami - bez poświęcania temu jednej myśli, może się wydawać, że pani Bennet to głupia baba, która natychmiast chce wypchnąć córki z domu. A ona mówi nawet w którymś momencie: "Jesteśmy uratowani". To Bennet jest nielogiczny, nie zmuszając Lizzie do małżeństwa - w tamtych czasach umrzeć można było w każdej chwili, a po jego śmierci żona z córkami musiałyby się spakować i pójść...gdzie? 5 córek z których żadna nie może dziedziczyć ani nie potrafi zarabiać na siebie to kamień u szyi. Śmierć jest powszechna...Darcy np. od lat nie ma rodziców; Bennettowie nie mogą sobie pozwolić na zwłokę - w tej epoce, jeśli choć jedna córka wyjdzie za mąż bogato, inne będą sobie mogły pasożytować na jej mężu (dlatego w książce Lydia miała gdzie wrócić - musiano ją przyjąć jako UBOGĄ krewną, to był chrześcijański obowiązek).
Jeśli chodzi o Darcy'ego - gdyby w tej wersji Macfadyen od razu nie zagrał Darcy'ego jako milszego, to nie wiem jak w ciągu ostatnich 10 min. miałabym uwierzyć, że Lizzie jest w nim zakochana? Bo jest przystojny? Bo jest bogaty? W serialu Darcy'ego najpierw widzimy oczami Lizzie, dopiero potem ta postać okazuje się miła. W filmie od początku patrzymy na wszystko obiektywnie...i prawdę mówiąc Lizzie też momentami zachowuje się nieodpowiednio (nikt w tamtych czasach nie chodził po cudzym domu zadzierając głowę z otwartym dziubkiem - podziwiać należało dyskretnie) - postać zagrana przez Ehle jest znacznie bliższa rzeczywistemu savoir-vivre w tamtych czasów.
Tyle przychodzi mi teraz do głowy...
A tak w ogóle, ostatnio ekranizacje Austen są naprawdę dobrze robione (nie wszystkie, ale spora część), więc to nie jest krytykowanie, co wynajdywanie różnic... :)
Hehe ja cię nie krytykuje i myślę, że ty mnie też nie :D Szczerze mówiąc chyba jesteś tu pierwszą osobą która mnie po mojej wypowiedzi wrednie nie skrytykowała więc naprawdę ci dziękuję :P Fajnie poprostu tak wymienić poglądy :D Ale wracając do tematu to na szczęście myślałaś o Collinsie bo ja nie mogłam sobie wyobrazić gdzie był taki sprośny czy jak ty tam to napisałaś bo już nie pamiętam :P Co do Bingleya to ja uważam, że w nowej wersji zrobili z niego takiego przepraszam, za wyrażenie debilka, niby mógłby być ale jest taki nijaki...książkowy Bingley miał w sobie to coś poprostu a ten według mnie nie ma. W książce nie wiele przeczytasz o biedzie ponieważ Jane Austen pisała tylko o tych swoich, że tak powiem ludziach, i właśnie przez nią znamy obraz szlachty jaki był za jej czasów. Nie pochodziła z biedoty więc o niej nie pisała. Co do Lydii to tu masz rację, że gdyby żadna siostra nie wyszła za mąż to nędzna byłaby jej przyszłość...ale pewnie ludzie by też jej pomagali, bo np. w "Emmie", jest tam jedna kobieta którą Emma obraża, ale już nie pamiętam jak się nazywa, ona była starą panną i ludzie jej właśnie pomagali, więc może by i w tym przypadku tak było. Serial był moim zdaniem taki jak książka, bo ona jest optymistyczna i kolorowa. Kobiety chodzą w takich ubraniach jak za tamtych czasów, bo chciały same od siebie ładnie wyglądać. W "Mansfield Park" oczywiście, Fanny nie ubiera się tak przepięknie, ale np. w "Rozważnej i Romantycznej" lub "Emmie" kobiety ubierają się tak jak w serialu. Co do pana Darcego to uważam, że gdyby scenariusz byłby lepszy to nawet w 10 minut Lizzy umiałaby zrozumieć, że on jest dobrym człowiekiem i, że go kocha. Nie oglądałam jeszcze żadnych seriali najnowszych bo nie mogę ściągnąć, a w ogóle to teraz cały czas chodzą u mnie filmy z Bollywoodu bo to jest moja nowa miłość :P Więc jak co to wejdź do mnie na bloga i poczytaj sobie o nich może jakiś ci się spodoba? :D Pozdrawiam!!!
Ty tylko wypowiadasz w sposób przemyślany swoje zdanie na temat filmów, więc nie ma powodu, żeby odgryzać Ci głowę :)
Ja cały czas myślałam o panu Collinsie pisząc nazwisko Bingley ;). A sama postać Bingleya nie należy do moich ulubionych. Jest taka jakaś...ciapkowata...Darcy łatwo nim manewruje...ja nie wiem, czy chciałabym, żeby kochał się we mnie taki facet któremu inni mówią co ma robić.
Różnica w obydwu ekranizacjach polega także na tym, że zdecydowanie dobierano aktorów wg innego klucza. Serial miał być z jednej strony zabawny, z drugiej nastawiony na realizm (stąd np. uroda aktorek przynajmniej zatrąca o estetykę epoki). W filmie realizm miesza się z silnym uwspółcześnieniem postaci - stąd wykałaczkowata Lizzie czy pospolita Charlotta. Widać jednocześnie, że ktoś miał w pamięci Darcy'ego zagranego przez Firtha. Macfadyen nie jest do Firtha podobny, ale postać jest na niego stylizowana (pomijając włosy, które są bardziej naturalne ze względu na zasadę estetycznego uwspółcześnienia). Ogólnie Macfadyena lubię - jest jednym z tych dobrze wyszkolonych angielskich aktorów, którzy nie zabijają hollywoodzka urodą, ale za to czarują głosem - więc pewnie nie jestem obiektywna ;)
Bollywood...przyznaję, nigdy nie obejrzałam żadnego takiego filmu do końca...choć oglądałam z 3 z tym gościem, którego tak dużo u Ciebie i nawet mi się to podobało (muzyczka całkiem całkiem). Z Bollywoodzkich filmów oglądałam też kilka starszych "dzieł" które były dla mnie tandetami (głównie z powodów obyczajowych) i to one mnie zraziły do tego kina. Dobra...wpadnę...pogadamy... :)