Ani porządnej bitwy morskiej, tylko plaża i molo... ani lotniczej, zero napięcia. Na ziemi też się nie strzelali, a przecież to film wojny...
Ale za to film propagandowy, pokazujący, że szybowiec spitfire był już na początku wojny lepszy, bo strącał niemieckie maszyny z niepracującym silnikiem od kilku minut i do tego potrafił wylądować bez uszkodzeń. ...przyznam, że nie wiedziałem, że to jest możliwe
Przecież nie muszę wiedzieć co podczas II wojny światowej wydarzyło się pod Dunkierką. Mi w tym filmie brakowało Hitlera, japońskich kamikadże i walczących mechów.
Zaczęło się nieźle, groza przed nadchodzącymi Niemcami niemal sparaliżowała pierwsze rzędy w kinie. Dobra muzyka w tle (Hans Zimmer nie traci formy). Przy pierwszym ataku Stukasa ludzie w środkowych rzędach kulili głowy. Przy pierwszym tonącym okręcie w całym kinie mężczyźni przestali chrupać popcorn. A potem... A potem okazało się, że ten film jest trochę o regatach, a trochę o lataniu szybowcem z silnikiem rolls-royce Merlin...
Generalnie nie wiem czy przesyt czy niedosyt. Po scenie kończącej (zestrzelenie Stukasa przez Spitfirera z niepracującym silnikiem i lądowanie na plaży z wysuniętym podwoziem) mam twarde postanowienie, że jeśli w Minionkach będzie jakaś wojna, to idę na minionki. Może będzie mniej śmieszno-patetycznie. Lotnikom nie polecam. Reszta normalnych ludzi może oglądać, ale niekoniecznie.
Dla mnie największą głupotą tego filmu było zakończenie gdy pilot poleciał daleko wylądować bez paliwa, tylko po to by spalić samolot i zostać pojmanym. Mógł spokojnie próbować wodowania gdzieś niedaleko swoich.