Dunkierka

Dunkirk
2017
7,2 199 tys. ocen
7,2 10 1 198576
7,5 77 krytyków
Dunkierka
powrót do forum filmu Dunkierka


Christopher Nolan jest reżyserem, którego cenię, ale któremu nie ufam. Zwłaszcza gdy dostaje do dyspozycji wysoki budżet. Dobrze wspominam jego starsze filmy, "Memento", "Insomnię", a przede wszystkim wybitny "Prestiż" z 2006 roku, z kto wie, czy nie najlepszą rolą w karierze Christiana Bale'a. Jednak później przyszedł okres filmów wysokobudżetowych, zawierających większość wad, jakie mają dla mnie takie widowiska: kiczowate efekty specjalne, w których cieniu pozostają aktorzy, a także udziwnione, przekombinowane scenariusze. U Nolana pretekstem do udziwnień, zarówno w przypadku "Incepcji", jak też "Interstellar", była przynależność do gatunku science-fiction.

Jako widz pełnoletni zdecydowanie bardziej wolę kameralne i refleksyjne filmy z tego gatunku (w rodzaju "Grawitacji"). Nie jestem jednak przeciwnikiem widowisk wysokobudżetowych. Rzecz w tym, aby film nie tylko zadziwiał wizualnie, ale też angażował emocjonalnie. Niedościgłym wzorem są tu najlepsze dzieła Ridleya Scotta: "Gladiator", "Królestwo niebieskie", a z wojennych – "Helikopter w ogniu". "Dunkierka" nawet nie zbliża się po poziomu tych filmów. Posiada jednak dwie zalety, które przesądzają, że należy ją koniecznie obejrzeć. Atut numer jeden to zdjęcia, których autorem jest szwajcarski absolwent łodzkiej "filmówki", Hoyte Van Hoytema. Tak perfekcyjnie skomponowanych, pięknych i oryginalnych kadrów mógłby pozazdrościć każdy operator i reżyser na świecie.

Atut numer dwa to muzyka. Tutaj mamy punkt współny wybitnych filmów Scotta i mniej wybitnych Nolana – jest nim muzyka Hansa Zimmera. Jest on kompozytorem dość konserwatywnym, na ogół stawia głównie na klasyczne brzmienia symfoniczne, które umiejętnie dynamizuje. Ale czasem ociera się o autoplagiat (vide tematy przewodnie z "Piratów z Karaibów" i "Gladiatora"). Tym razem stworzył zupełnie nową jakość. Obok orkiestry pojawia się mroczna elektronika, zblizona do dark ambientu. Dzięki temu muzyka kapitalnie kreuje klimat, niemal na równych prawach z obrazem.

Teraz o plusach ujemnych. Aktorsko ten film jest żaden. Gwiazdy (Tom Hardy, Cillian Murphy, Kenneth Branagh) nie mają właściwie niczego do zagranie. Hardy pilotuje Spitfire'a i strzela, Murphy przeżywa traumę, a Branagh jako komandor dzielnie wspiera żołnierzy, stojąc na molo i patrząc w niebo z zatroskaną miną. O tym, jak świetnymi aktorami są wszyscy trzej, świadczą inne filmy. Ten w najmniejszym stopniu. Ich młodsi koledzy z pierwszego planu również nie mają do zagrania wiele więcej niż panikę żołnierzy, próbujących jak najszybciej opuścić francuskie wybrzeże i przetrwać ewakuację pod ostrzałem.

Przeplatające się wątki: prywatnych jachtów, płynących z pomocą, lotników z RAF-u walczących z Luftwaffe i żołnierzy na brzegu, czekających na ewakuację, zostały zaledwie naszkicowane. Każdy z bohaterów jest zaledwie figurką na efektownej planszy. Nolan niczego nie ma również do powiedzenia na temat samej Operacji Dynamo. Zaledwie raz ktoś wspomina o "tajemniczym" zatrzymaniu się niemieckich czołgów. Prawda jest taka, że Hitler liczył jeszcze na rokowania z Wielką Brytanią, może nawet na separatystyczny pokój. Gdyby nie te mrzonki, dywizje Guderiana bez większego trudu rozjechałyby ponad 300 tys. pokonanych Francuzów i Brytyjczyków. O tym nie dowiemy się jednak z filmu Nolana, ale np. ze świetnej książki brytyjskiego historyka Andrew Robertsa "Wicher wojny".

Więcej moich recenzji na blogu: https://nowerekomendacje.blogspot.com/